Siódma edycja największego festiwalu japońskiej motoryzacji w Europie Środkowej dobiegła końca. Co odwiedzającym zaoferował w tym roku Japfest?
Był Wrocław, była Legnica, miał być Poznań, lecz w wyniku pandemii i braku porozumienia z torem w Wielkopolsce, Japfest ulokował się w Tomaszowie pod Żaganiem w województwie lubuskim. Miejsce bardzo dobre pod względem strategicznym, bo zaledwie 50 km od granicy z Niemcami. Do Polski na trzy dni motoryzacyjnego szaleństwa z roku na rok przyjeżdża coraz więcej obcokrajowców, a podczas tej edycji było widać i słychać znaczny wzrost osób spoza kraju nad Wisłą. To działa tylko na korzyść imprezy.
Gdy pytałem wystawców, zawodników i innych ludzi jak wygląda Japfest w Tomaszowie, odpowiadali głównie: ,,inaczej”. Wymieniali kilka plusów i minusów nowej lokalizacji. Podobało im się przede wszystkim to, że jest o wiele więcej miejsca na arenę do driftu, a także jest większa przestrzeń w ogóle. Nie podobała im się zaś nawierzchnia, która była dość zniszczona oraz mieli zastrzeżenia do lokalizacji – kilka kilometrów od większego miasta, kiedy to w Legnicy lotnisko znajdowało się przy centrum handlowym i jednej z głównych arterii, o Wrocławiu nie wspominając. Spora część jednak oceniała Tomaszowo na plus.
Było więcej miejsca na drift, lecz przestrzeni nie znalazło się dla Drag Wars. Ośrodek nie jest po prostu przystosowany do tego typu zawodów w przeciwieństwie do poradzieckiego lotniska w Legnicy. Było jednak więcej miejsca na wolne przejazdy, a wąskie asfaltowe dróżki dodawały klimatu. Otoczenie lasów sprawiało, że w niewielkiej odległości od terenu festiwalu fotografowie mieli ogrom miejsca do wykonania urokliwych sesji zdjęciowych. Oczywiście na torze w Krzywej miejsce miały klasycznie zawody Time Attack. Odbywały się także minikonkursy, jak przesuwanie tarczy spalinami z wydechu, a także pokazy, rozmowy z właścicielami poszczególnych samochodów, imprezy towarzyszące, a także owiane małą legendą after party po zamknięciu bram dla zwiedzających. Z boku znajdowało się również wiele food-trucków, a także tradycyjnie już można było dowiedzieć się co nieco o japońskiej kulturze, udając się do specjalnej strefy.
W tym roku z uwagi na pandemię selekcja była o wiele mocniejsza. Aut i wystawców było więc mniej, jednakże jeżeli już widzieliśmy jakieś auto – była to prawdopodobnie perełka. Znaleźć można była wszystko – najnowsze cacka, jak Toyoty Supry Mk5, driftowozy zmodyfikowane nie do poznania, klasyki japońskiej motoryzacji, a także kompletnie odleciane projekty, które ciężko tak naprawdę zakwalifikować do jakiejkolwiek kategorii.
Siódmy już Japfest niestety dobiegł już końca, lecz impreza i jej popularność ciągle nabiera na sile. Dla niektórych wystawców i gości wraz z zamknięciem się bram festiwalu rozpoczęło się zapewne odliczanie do kolejnej edycji.
Fotografie dzięki uprzejmości @o2_lifestyle