Antoni Chodzeń to jeden z najciekawszych kierowców młodego pokolenia, który wychował się w świecie kręcącym się wokół czterech kółek.

Antoni Chodzeń to naprawdę ciekawa postać w świecie polskiego motorsportu. Dostał od rodziny wolny wybór w wybraniu swojej drogi, lecz pasja do samochodów była w jego genach. Choć sam przyznaje, że wyścigi to jego największy konik, nie ogranicza się on tylko do tego. Jak wiele w jego karierze za kółkiem pomógł… rower, jakie trudności napotykał w starciach z rywalami w samochodach lepszych pod względem technologicznym i co planuje na przyszły rok?


KN: Myślę, że warto zacząć od początku, czyli od tego, jak w ogóle zaczęła się twoja przygoda z motorsportem i jak wielki wpływ na rozpoczęcie ścigania się na poważnie miał twój ojciec.

Antoni Chodzeń: Gdy powszechniejszy motorsport w Polsce zaczął przybierać na popularności na początku lat 90., mój Ojciec zaczął startować w KJS-ach. Dziadek pracował przy autach, więc Ojciec miał na co dzień styczność z samochodami. Odnosił sukcesy, wygrywając między innymi rajd Monte Calvaria w 1995. Ja też dorastałem wokół samochodów. Motoryzacja była mi zawsze bliska. W młodym wieku często patrzyłem na zdjęcia Taty z rajdów KJS i motocyklowych Enduro, a nawet z sezonu w Rallycrossie. Potem nastąpiła dłuższa przerwa od startów. Myślę, że to ze względu na jego inne pasje, w tle jednak zawsze był motorsport.

W wielu przypadkach chłopcy i dziewczyny są w pewnym sensie ,,hodowani” na kierowców wyścigowych od małego. Rodzice wybierają dziecku taką ścieżkę – mają sześć lat i jeżdżą gokartem od rana do wieczora, skupiając się na wyścigach. W moim przypadku było inaczej. Zawsze ciągnęło mnie do aut, ale nie jeździłem nigdy wyczynowymi gokartami. Nie ma dla mnie nic lepszego niż być za kółkiem samochodu wyścigowego. To nie zmienia faktu, że mam też wiele innych pasji i celów, a przede wszystkim tryb życia, który pozwala mi na branie udziału w zawodach, ale również na czas dla siebie i bliskich. 

W 2011 roku Tata przejechał sezon cross country Land Cruiserem. Został drugim wicemistrzem Polski, mistrzem Czech w klasie T2 oraz zajął drugie miejsce w Pucharze Świata na Węgrzech. Właśnie wtedy, towarzysząc mu podczas rajdów, zacząłem rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, bardzo zaczęło mnie to fascynować. Jazdę w szkółce kartingowej zacząłem mniej więcej wtedy – Kart Arena pod Piasecznem, niestety już nie istnieje. Co sobotę przez rok spędzałem tam 2-3 godziny, więc w żadnym wypadku nie było to tyle, co osoby, które jeździły od wczesnej młodości. Ścigałem się tam, choć były to gokarty halowe. W 2015 roku pisałem maturę i Tata powiedział, że jeśli wszystko dobrze pójdzie i będę mieć dobre wyniki, to umożliwi mi zrobienie licencji wyścigowej. Udało się zrobić wszystko tak, jak chciałem i wyrobiłem licencję na Torze Poznań. Ojciec przygotowywał się do startu w GT4, a ja pojechałem z nim na pierwszy test. Okazało się po nim, że nie brakowało mi prędkości, nie mówiąc o zawzięciu, bo ten świat mnie zafascynował. Brakowało mi jedynie doświadczenia. Pierwszy wyścig, w którym brałem udział, był na torze Monza. Włoski tor, włoskie auto, 250 km/h na końcu prostej – niesamowite przeżycie. Zdobyliśmy wtedy trzecie miejsce. Po tym wyścigu zrozumieliśmy, że to jest to i będziemy to robić razem. Ojciec z synem to nie jest jednak częste połączenie w wyścigach.

Z tego wszystkiego, co mówisz, wynika trochę, że twój debiut to nie tylko spora ilość planów, ale również trochę przypadku.

To był przypadek, ale nie w jakimś wielkim stopniu. Jeżeli już robisz licencję, to masz w planach jakoś ją spożytkować. I tak wiedzieliśmy, że będziemy zrobimy cały sezon. Wydaje mi się jednak, że wszystko ułożyło się po naszej myśli i mogliśmy rozpocząć naszą przygodę. Mamy podobny balans wyników. Tata jako człowiek z doświadczeniem zawsze spokojniej do wszystkiego podchodzi, ja zaś z taką dziecięcą fantazją. Ale to bardzo dobra mieszanka.

Antoni Chodzeń

A jak wyjazdy na zawody i wspólne ściganie się wpływają na domowe relacje? I na odwrót – jak wasza więź wpływa na to, co robicie na torze?

Jeśli chodzi o jeżdżenie, zawsze dogadywaliśmy się super. Nigdy nie mieliśmy sytuacji, w której na torze o coś się nie zgadzaliśmy. Poza torem – jak to ojciec z synem – każdy ma swoje sprawy. Wydaje mi się jednak, że wyścigi połączyły nie tylko mnie i ojca, ale także całą rodzinę, która stoi za nami murem. Wiadomo, że wszyscy się stresują, bo to nie jest taki oczywisty wybór, jeśli chodzi o sport. Na torze trzeba mieć koniec końców kompatybilność charakterów i prędkości.

Często się mówi, że spraw zawodowych nie powinno się łączyć z rodziną. U was to wszystko wyszło najwidoczniej na dobre.

Wydaje mi się, że taka zasada nie zawsze się potwierdza. Jeśli chodzi o sport, moim zdaniem bardziej chodzi tu o miks businness with pleasure.

Wy jesteście tego najlepszym przykładem. Chciałbym się spytać o osobę Patricka Zampariniego. Zdarza się wam z nim regularnie występować, szczególnie w tych dłuższych wyścigach. Jak się z nim poznaliście?

Tata poznał Patricka podczas startów w serii Maserati Trofeo. Jest on świetnym kierowcą, jeździł w rajdach. Był jednym z tych zawodników, którzy od małego jeździli na gokartach. Był rajdowym mistrzem Włoch i jest naprawdę szybki. Wszystko wyszło z takiego koleżeństwa – ojciec nie wchodził do Trofeo z jakąś wielką wiedzą na temat wyścigów torowych, a Patrick pomógł jako kierowca doświadczony, który jeździ dla Ferrari jako coach podczas dni torowych dla klientów. Jest również świetną osobą i przyjacielem rodziny. Zawsze, gdy uczestniczymy w wyścigach endurance, Patrick jeździ z nami. Po pierwsze dobrze się znamy, a po drugie możemy na nim polegać. Zna się też bardzo dobrze z naszym teamem – Villorba Corse, który jest z jego miasta Treviso we Włoszech. Wszyscy to tak naprawdę znajomi, więc jest to coś więcej niż zespół, z którym zrobi się wynik i do widzenia. Dla nas są to osoby, które łączą emocje i pasja oraz aspekt sportowy. Wiele zespołów działa na zasadzie: przyjdź, przejedź się i żegnam. U nas jest trochę inaczej i widać to w jeździe. Z Patrickiem przejechaliśmy dwa Gulf 12 Hours i w przyszłym roku nadchodzi jeszcze jeden.

Antoni Chodzeń

Zbaczając trochę z tej ścieżki wyścigowej, jest jedna rzecz, o którą po prostu muszę się spytać. Mianowicie o epizod w Laurze Chylice.

(Śmiech) Powiem tak… Wiem, że gdy wpisze się w Internecie moje imię to wyskakuje Laura. Z nią jest o tyle inaczej, że mieszkam obok i grałem w młodzikach. Laurze kibicuje, Laura zawsze w moim sercu, ale jest jednak rzecz, jeśli chodzi o sporty, którą widzę coraz częściej – jeśli ktoś w młodym wieku uprawia dysycpliny ekstremalne, może to procentować w przyszłości za kółkiem. Futbol jest jedną rzeczą, ale między futbolem a motoryzacją przede wszystkim był rower. I to rower dirtowy do skakania oraz downhillowy do zjazdów górskich. O ile futbol był sportem zespołowym uczącym współpracy, tak jazda na rowerze wyostrzyła refleks i motorykę, co w wyścigach pozwala na osiągnięcie lepszych rezultatów. Świetnym przykładem jest tu nie tylko moja osoba, ale wiele aktualnych kierowców, którzy również jeździli na rowerze trochę bardziej ekstremalnie. Na przykład Jan Kisiel, obecny wicemistrz DTM Trophy, z którym razem skakaliśmy na rowerach. Z Rafałem Piotrowskim, rajdowym wicemistrzem Śląska, do dziś jeździmy i skaczemy razem. Jest też paru innych chłopaków, którzy teraz się ścigają, a zaczęli od roweru. Jazda na rowerze dirtowym zmusza do szybkiego reagowania na nieprzewidziane sytuacje i planowania w przód. Piłka nożna była i pozostaje świetną zabawą, ale nie każdy jeździ w taki sposób na rowerze i nie każdy przekuwa to w pasję do motorsportu.

Nie będę ukrywać, naprawdę zaciekawiłeś mnie takim punktem widzenia. Opis cech, które przedstawiłeś, idealnie wpasowuje się w wymagania dobrego kierowcy wyścigowego. To rzeczywiście musiało mieć ogromny wpływ na twoje umiejętności.

To nie tylko mój przykład, ale również kolegów, którzy są w motorsporcie, wiele o nich słychać i będzie słychać coraz więcej. Byliśmy powiązani z dirt jumpinigem i fajnie widzieć konstans. Ten rower był, jest i będzie, a przy okazji świetnie łączy się z motorsportem. Nawet jakieś wygłupy po szkole w młodszym wieku coś dały w wyścigach. Zresztą dobrze to widać teraz. To nie jest przypadek. Z Jaśkiem mieszkamy tak naprawdę obok siebie, chodziliśmy razem do szkoły. Z Rafałem poznałem się na rowerach. To wszystko jest połączone.

Wróćmy na chwilę do samochodu, którym jeździcie, a który został tu już wspomniany. Skąd wybór akurat Maserati? Dlaczego to auto tak bardzo wam przypasowało? W końcu używacie tego modelu już od dobrych paru lat.

W 2015 roku ojciec odbył kilka wyścigów w serii Maserati Trofeo. Koniec sezonu był w Abu Dhabi i pojechaliśmy tam kibicować. To był ostatni sezon Trofeo i poszła wiadomość, że samochody będą przerabiane na homologacje GT4. Decyzja startów tym autem wiązała się z możliwością wykorzystania go jako narzędzie do promocji marki. Nie był to może taki oczywisty wybór, bo były to auta po paru intensywnych sezonach w Trofeo. W momencie homologowania na GT4 ten model już był przestarzały. W Granturismo nie ma ani ABS-u, ani kontroli trakcji, nie mamy żadnych elektronicznych wspomagaczy, które w innych autach można dostosowywać pod każdy tor i kierowcę. Na przykład regulacja kontroli trakcji w dziesięciu stopniach, regulacja ABS w sześciu stopniach… U nas tego nie ma. O ile jednostka napędowa jest świetna i niesamowicie potężna – 4.7 V8 – samochód sam w sobie nie jest łatwy w prowadzeniu. Cztery sezony tym modelem nie były najprostsze.

Antoni Chodzeń

Przejrzałem historię twoich dotychczasowych startów i do tej pory chyba najlepszym rokiem był dla ciebie 2018 – starty w GT4 Central European Cup, siódme miejsce w klasyfikacji generalnej i oczywiście zwycięstwo w wyścigu na Red Bull Ringu. To był chyba pierwszy moment, w którym byłeś w stanie dotrzeć do szerszej publiczności.

2018 był faktycznie super. Przede wszystkim dlatego, że wtedy oswoiłem się już z autem i całym aspektem wyścigów. Pierwszy sezon był szalony – problemy z samochodem, które było świeżo po homologacji, parę nieukończonych wyścigów z uwagi na awarie oraz kontakty na torze. Na rok 2017 FIA sklasyfikowało mnie jako kierowcę kategorii Silver, to oznaczało starty w wyższej klasie Pro-Am. Kierowcy “Pro” to często zawodowi kierowcy, w tym fabryczni, którym zespoły płacą za starty w ich barwach. Właśnie Red Bull Ring okazał się świetnym torem dla nas i samochodu – parę długich prostych i szybkie zakręty. Wygraliśmy pierwszy wyścig, w drugim jechałem pierwszy, niestety na ciasnym nawrocie rozleciał się wał napędowy. Wychodząc z zakrętu z drugiego biegu samochód uznał, że już ma dosyć. Szkoda, bo weekend mógł zakończyć się podwójną wygraną.

Wracając jeszcze na moment do auta, bo słyszę, że odstawał względem konkurencji w niektórych aspektach – rok 2018, klasa GT4, brak trakcji, brak ABS… Dość niespotykany przypadek. Przecież praktycznie wszystkie auta tej klasy są w te systemy wyposażone.

Każdy samochód, który aktualnie startuje w GT4 posiada oba systemy, abstrahując już od możliwości ich dostosowywania pod warunki pogodowe, różne mapy silników i tak dalej. My po prostu mieliśmy świetny silnik i swoje zdolności do jazdy. Jest to naprawdę trudny samochód przy dohamowaniach bez ABS-u. Nazywamy ją ,,Stalową Damą” – z wielkim sercem, lecz ciężkim ciałem. Trzeba było to auto wyczuć i trochę zajęło znalezienie segmentów, w których ten wóz ma przewagę, a gdzie mu trochę brakuje. Mieliśmy na przykład dwa deszczowe wyścigi i tym samochodem w takich warunkach jeździć się nie da. Inni są ratowani przez tę elektronikę, ale dla nas to była męczarnia. Co nie zmienia faktu, że to i tak świetna zabawa. Po dzień dzisiejszy wyznaję taką szkołę, że im mniej elektroniki w samochodzie, tym więcej zabawy.

Taka jazda wokół konkurencji ze wspomaganiem musiała być niezwykle wymagająca, ale zapewne niezwykle mocno poprawiała umiejętności.

Na pewno w stosunku do moich początków sprzed pięciu lat wiele się zmieniło. Wchodząc w ten sport nie miałem wielkiego doświadczenia. Myślę, że niedługo będę mógł określić dokładnie: po pożegnaniu się z Maserati w tym ostatnim nadchodzącym wyścigu prawdopodobnie zmienimy obuwie. Fabryka w Modenie nie wspiera już programu ,,Maserati GT4”, części jest coraz mniej. Nie mogę jeszcze za wiele na ten temat mówić. Tak więc pojedźmy ten jeszcze jeden raz w styczniu, zróbmy temu autu pożegnanie i zobaczmy, co będzie dalej.

Zostańmy na chwilę w temacie wspomnianego wyżej styczniowego Gulf 12 Hours. W 2016 roku wygrałeś ten wyścig w klasie GTX.

Udało się w 2016 roku zwyciężyć w naszej klasie, w 2018 również jechaliśmy po pierwsze miejsce. Niestety chłopak z mojego teamu w tym samym czasie jechał w klasie LMP3. Na nawrocie przed bardzo długą prostą nie wyhamował jadąc za mną i wjechał mi prosto w tył, przebijając tylną lewą oponę. Całe okrążenie do pitu jechałem z flakiem. Tam trzeba było oczywiście wymienić koło. Niestety przez tę sytuację do pierwszego samochodu zabrakło nam dwóch minut z kawałkiem. Bez tej przygody, na której straciliśmy prawie 10 minut, wygralibyśmy ze sporym zapasem. Kolega z LMP3, nie mówiąc już, że z naszego teamu, wjechał we mnie szybszym i dużo lepiej hamującym autem. Nie spodziewałem się wielkich przeprosin, ale mógł chociaż wziąć to na klatę i przyznać, że popełnił błąd. Ego nie pozwala czasem na ludzką reakcję. Jak w każdym sporcie, nie tylko naszym.

Antoni Chodzeń

Powiedzieliśmy o 2016, o 2018, to teraz może porozmawiajmy o roku przyszłym. Styczniowy wyścig na torze Sakhir ma być, jak sam to powiedziałeś, pożegnaniem Maserati. Jak widzisz szanse swoje i swojego teamu?

Gadaliśmy z Patrickiem, moim ojcem oraz menadżerem teamu i jesteśmy świadomi, że jedziemy na ciężki wyścig. Zawsze jednak jedzie się z takim nastawieniem. Szczególnie, że tutaj nie jedziesz lawetą do Niemiec czy Włoch. Jeśli tam coś zepsuje to trudno, zazwyczaj podczas weekendu są dwa wyścigi, więc naprawimy auto, wyślemy części. Tutaj posłaliśmy samochód statkiem razem ze wszystkimi innymi pojazdami na Bliski Wschód i to jest jedno wielkie ryzyko. Startowanie w wyścigu, w którym masz pewność, że wygrasz, nie jest prawdziwą rywalizacją. Z roku na rok nowe auta GT4 podnoszą poprzeczkę w systemach wspomagania jazdy i personalizacji ustawień auta pod tor i kierowcę. Jest to większe ryzyko, ale wszyscy mówili nam to samo – że to auto jest za stare, że się nie da, że to, że tamto. A my rok w rok udowadnialiśmy, że nie mają racji. Oczywiście będzie ciężko, ale mam nadzieję, że jest szansa na dowiezienie zadowalającego wyniku. Każdy, kto jechał w wyścigu trwającym więcej niż te 6 czy 12 godzin wie, że największym sukcesem jest dojechanie do mety w jednym kawałku z uśmiechem na twarzy. Takie zawody są naprawdę wycieńczające. Po jednym weekendzie w Abu Dhabi potrafiłem stracić 4 kilogramy wody z organizmu. To olbrzymi wysiłek mentalny oraz fizyczny.

Kilka godzin w aucie na pełnym skupieniu, próbując przejechać każdy zakręt perfekcyjnie…

A w Maserati dodatkowo nie mamy klimy! Większość aut ma moduł klimatyzacyjny, a my mamy rurę, która idzie od przedniego zderzaka przez komorę silnika do kabiny. Mamy za to małe okienko w szybie, więc wychodząc na prostą w Abu Dhabi wystawiamy rękę przez otwór, kierując dłonią wiatr prosto na twarz. Były bardzo ciężkie momenty szczególnie w południe. Na dworze 40 stopni, w aucie 50, jesteś w kasku, w kombinezonie, w termice i rękawicach. Wystawienie ręki na prostej było w takich warunkach zbawieniem.

Chciałbym się spytać o rok obecny, ponieważ nie wygląda on na zbyt owocny w starty. Czego to była wina? Zgaduję, że na pewno swoje dała pandemia.

Pandemia swoją drogą, ale ten sezon mieliśmy już jechać czymś innym. Z uwagi na COVID rozwój tego auta opóźnił się dramatycznie. Miało ono być na początku sezonu, a wszystko przesunęło się równo o rok. Doszliśmy do wniosku, że sytuacja jest, jaka jest i ten sezon odpuszczamy, by zebrać siły na następny. Zresztą całego sezonu w Maserati na pewno nie zdołalibyśmy zrobić. Jak już wspominałem, części zamiennych jest już naprawdę mało. Już sezon 2019 był trochę skrócony, lecz w 2020 był COVID, nie chcieliśmy dużo wyjeżdżać, a w dodatku opóźnienie nowego sprzętu pozwoliło na skupienie się na innych sprawach. Wziąłem udział w trzeciej rundzie Mistrzostw Polski Rallycross na Autodromie Słomczyn. To był fajny koniec przerwy. Seicento Cup – polecam wszystkim fanom motoryzacji, można super się pobawić w bardzo fajnym gronie na świetnych torach. Udało mi się nawet wygrać dwie kwalifikacje, ale za chłopakami z większym doświadczeniem i lepszym sprzętem trudno było nadążyć.

A czy w twoich planach na przyszły rok jest gdzieś upchany rallycross, czy raczej celujesz w inne rejony?

Plan jest taki, by na przyszły sezon zrobić znowu Europę. Więcej nie mogę mówić, bo nie chcę mówić o rzeczach, które nie są potwierdzone.

W takim razie z niecierpliwością czekamy na dalsze wieści.

Foto. materiały własne Antoniego Chodzenia

Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *