5 września 1971 podczas Grand Prix Włoch na torze Monza miał miejsce jeden z najciekawszych wyścigów w historii F1, który w szczególności przeszedł do historii przez niewiarygodną walkę o zwycięstwo do ostatnich metrów. Dosłownie.
Kibice F1 zawsze ekscytują się pojedynkami trwającymi aż do samej mety, w szczególności jeżeli rozstrzygają się wtedy losy podium, zwycięstwa czy też mistrzostwa. Każda osoba śledząca na bieżąco Formułę 1 pamięta z pewnością batalię o drugie miejsce podczas Grand Prix Brazylii 2019 pomiędzy Pierrem Gaslym a Lewisem Hamiltonem, a ci bardziej doświadczeni stażem fani lub osoby lubiące odkopywać najlepsze akcje sprzed lat z pewnością słyszały o genialnym pojedynku pomiędzy Ayrtonem Senną a Nigelem Mansellem podczas Grand Prix Hiszpanii 1986.
Dziś jednak chcę przedstawić historię najciaśniejszego finiszu w całej historii Formuły 1. Trudno będzie bowiem kiedykolwiek o powtórkę sytuacji, w której drugi kierowca traci do zwycięzcy 0.01s (słownie: JEDNĄ SETNĄ SEKUNDY), a piąty – 0.61 sekundy! Takie zdarzenie miało miejsce podczas Grand Prix Włoch w 1971 roku na Monzy. Data publikacji tego tekstu nie jest przypadkowa – dziś mija dokładnie 50 lat od tego wyścigu.
Ostatnie takie Grand Prix
Autodromo Nazionale di Monza to obiekt, który widział dosłownie wszystko, co mogło się zdarzyć w świecie motorsportu – bite rekordy, sensacyjne zwycięstwa, złamane serca i odbierane życia. W 1971 roku padok Formuły 1 po raz ostatni przybywał do Świątyni Prędkości składającej się z zaledwie siedmiu zakrętów. Rok później dodano kilka usprawnień mających spowolnić za szybkie bolidy – Variante, które dziś po wielu zmianach znamy pod nazwą Prima Variante (zakręty 1-2), a także słynną szykanę okraszoną nazwiskiem Alberto Ascariego.
Monza z 1971 roku to więc wyłącznie Curva Grande, malutkie Curva della Roggia, dwa zakręty Lesmo, Curva del Serragglio, które trudno nawet nazwać zakrętem, Curva del Vialone oraz słynna Parabolica. Reszta toru to prosta, prosta i jeszcze raz prosta. Nic więc dziwnego, że tunel aerodynamiczny samochodu z przodu bez problemu można było złapać jadąc nawet cztery sekundy za nim (a w F1 jest to wieczność), a sama Monza w takiej konfiguracji nieraz serwowała nam potyczki trwające do ostatnich metrów. Nikt jednak nie był przygotowany na to, co tym razem przedstawił fanom ten obiekt.
F1 lat 70. w pigułce
Jeżeli ciekawski kolega lub koleżanka spyta was kiedyś, jak wyglądała Formuła 1 w latach 70., to idealnym streszczeniem jej stanu będzie właśnie wspominane dzisiaj Grand Prix. We wcześniejszej rundzie swoje drugie mistrzostwo świata przypieczętował Jackie Stewart. Wyczyn ten był o tyle imponujący, iż dokonał tego na trzy wyścigi przed końcem sezonu, który łącznie składał się z 11 rund. W tamtym sezonie Stewart zamiótł podłogę resztą stawki i wszystkich po kolei rozstawiał po kątach, lecz na Monzy w żadnym momencie nie był on kluczową postacią przedstawienia.
Składy niektórych zespołów zostały w znaczący sposób przetrzebione – Denny Hulme przygotowywał się do wyścigu w Kalifornii, osłabiając McLarena, a nieobecny w szeregach Matry był Jean-Pierre Beltoise. Surtees zaś wzbogacił się o trzeci samochód, w którym wystawiono Mike’a Hailwooda.
Co my tu mamy dalej… ach, no tak! Problemy prawne! Nie mogło się obyć bez problemów prawnych! Za Lotusem bowiem nadal ciągnęła się tragiczna historia Jochena Rindta, który zginął rok wcześniej właśnie podczas Grand Prix Włoch. W wyniku śledztwa i ewentualnych nieprzyjemności prawnych w przypadku pojawienia się brytyjskiego zespołu na Monzy, ten wystąpił w Italii pod nazwą World Wide Racing. W samochodzie Emersona Fittipaldiego zespół użył specjalnego silnika skonstruowanego przez firmę Pratt & Whitney, który działał na zasadzie… turbiny gazowej. Choć miał on dawać przewagę na szybkich torach, nikt podczas tego weekendu nie miał podejścia do bolidów z jednostkami V12 pod maską.
Cisza przed nawałnicą
Kwalifikacje zdecydowanie nie zwiastowały szalonych wydarzeń, które miały wydarzyć się następnego dnia. Sobotnią sesję pewnie wygrał Chris Amon z Matry, wykręcając kółko niemal pół sekundy szybsze niż nadzieja Tifosich, Jacky Ickx. Belg nie punktował od Grand Prix Holandii, czyli czwartej rundy sezonu (Monza była dziewiąta w kolejce), więc zakończenie złej passy przed własną widownią wydawało się wymarzonym scenariuszem. Drugi rząd został zalokowany przez BRM-y w kolejności Jo Siffert – Howden Ganley i dopiero na piątym miejscu pojawiło się auto, które nie miało pod maską dwunastu cylindrów – Francois Cevert.
W porównaniu do kwalifikacji, start wyścigu był świetną zapowiedzią tego, co czekało kibiców w ciągu najbliższych kilkudziesięciu minut. Po zgaśnięciu świateł jak z procy wystrzelił Clay Regazzoni, który z ósmego miejsca wdrapał się na sam szczyt tabeli. Co prawda pojawiły się wątpliwości, czy Szwajcar przypadkiem nie zaliczył falstartu, ale kto by tam to sprawdzał – najważniejsze, że Ferrari prowadzi we Włoszech! Ten stan rzeczy i tak potrwał zresztą tylko do trzeciego okrążenia, kiedy to Regazzoniego wyprzedził Ronnie Peterson z Marcha. Czternaście kółek później Claya nie było już w wyścigu – nawaliła skrzynia biegów. Na 15. okrążeniu zaś z powodu awarii silnika wycofał się świeżo koronowany mistrz świata – Jackie Stewart.
Wspominałem coś o przerwaniu złej passy przez Jacky’ego Ickxa? No cóż… Doznał tej samej awarii, co Regazzoni, tyle że dwa okrążenia wcześniej. Jak się potem okazało, do końca sezonu Belg nie zdobył już ani jednego oczka, lecz o tym teraz mało kto myślał. Najważniejsze było bowiem to, co działo się na torze, a działo się wiele. Do grupki liderów złożonej z Ceverta, Petersona oraz Sifferta dojechali Hailwood, Ganley i Amon, który zaliczył niezbyt udany start i musiał nadrabiać stracony czas. W upale i brudnym powietrzu innych samochodów, jednostki Ganleya i Sifferta zaczęły zmagać się z przegrzaniem. Ten pierwszy zdołał opanować problemy, natomiast po kilku kółkach do głosu w bolidzie Sifferta zaczęła również dochodzić skrzynia biegów, co skutecznie uniemożliwiło Szwajcarowi utrzymanie tempa liderów.
Do czołówki dojechał szósty kierowca – Peter Gethin z BRM, którego największym sukcesem w karierze był jak do tej pory punkcik zdobyty podczas Grand Prix Kanady w 1970 roku. Rytm tymczasem odzyskał Chris Amon, który zaczął wyrastać na faworyta do zgarnięcia 9 oczek za zwycięstwo. W pewnym momencie jednak Nowozelandczyk, próbując odkleić zrywkę z wizjera… urwał go całego. Nie trzeba chyba mówić, jak uciążliwa może być jazda za kilkoma bolidami bez żadnej osłony na oczy? Tak oto przez dość absurdalną gafę Amon wypadł z rywalizacji o zwycięstwo.
Nie wiedzą, kto wygrał? Przekonaj ich!
Końcówka wyścigu zapowiadała się niesamowicie, a ostatnia piątka rozpoczęła ostatnie kółko w kolejności: Peterson-Cevert-Hailwood-Gethin-Ganley. Walka była niesamowicie zażarta, a wszystko rozstrzygnęło się na ostatnich kilkuset metrach. Do Parabolici pierwszy dojeżdżał Cevert, lecz w tunelu aerodynamicznym znacznie zyskiwał Peterson, który przypuścił atak do ostatniego zakrętu. Szwed zdołał wyprzedzić młodego Francuza, lecz za bardzo opóźnił hamowanie, co wykorzystał czający się na błąd rywali Gethin, wchodząc po zewnętrznej.
Gethin świetnie wyszedł na prostą startową, lecz tuż za sobą miał czterech kierowców pragnących wygrać na Monzy tak samo, jak on. Dodatkowo Peterson złapał tunel i bardzo szybko dojeżdżał do kierowcy BRM, lecz to nie wystarczyło – Brytyjczyk wyprzedził rywala o 0.01 sekundy! Tuż za ich plecami na metę wpadli inni kierowcy, a piąty Howden Ganley stracił do Gethina zaledwie 0.61s!
Wspomnienia zwycięzcy wyścigu po latach nie pozostawiają złudzeń, że fani zgromadzeni równo 50 lat temu na trybunach Świątyni Prędkości byli świadkami czegoś wielkiego.
Wszedłem w Parabolicę trzeci na ostatnim okrążeniu. Peterson dohamował lepiej od Ceverta, lecz Ronnie pojechał nieco szeroko. Byłem tuż za nim i idealnie wjechałem mu po wewnętrznej. Lekko zblokowałem koła, lecz i tak czułem, że wszystko mam pod kontrolą! Jechałem bokiem, lecz wcześnie dodałem gazu i rozpoczął się wyścig pomiędzy mną a Ronniem.
Peter Gethin w wywiadzie dla magazynu Autosport, 1 luty 1990
Dojechaliśmy do linii mety i był bardzo blisko mnie – jechaliśmy obok siebie. Pamiętam, że pomyślałem wtedy: “Jestem we Włoszech, jest tu wielu szalejących Włochów, nie mają sprzętu fotograficznego. Prawdopodobnie wezmą stronę tego, kto przekona ich pod wpływem chwili”, więc by ich przekonać, podniosłem rękę przejeżdżając przez linię mety, by myśleli, że na pewno wygrałem! […] Różnica wynosiła jedną-dwie stopy, a Ronnie minął mnie jakieś 30 metrów za linią.
Przekonywanie widowni nie było potrzebne – choć przewaga była na papierze minimalna, widzieli ją wszyscy. Tym samym Gethin zdobył nie tylko swoje jedyne zwycięstwo w karierze, ale również jedyne punkty w sezonie 1971. Za nim oraz Petersonem dojechali kolejno Cevert (+0.09 straty do Gethina), Hailwood (+0.18) oraz Ganley (+0.61). Nie dość więc, że pięciu kierowców zamknęło się w sekundzie, to jeszcze pierwszych czterech dojechało w dwóch dziesiątych sekundy. 0.2 sekundy dzieliło pierwszego i czwartego kierowcę na mecie! Taka rzecz nigdy w F1 się nie wydarzyła i zapewne już nigdy się nie zdarzy.
Nieudane losy słynnej piątki w F1
Opowieść o Grand Prix Włoch z 1971 roku może i jest piękna, lecz czas do tej beczki miodu dodać łyżkę dziegciu. Mimo że finisz przeszedł do historii sportu, żaden kierowca z czołowej piątki tych zawodów nie miał niestety szczęścia w F1.
- Peter Gethin – w całej karierze zdobył 11 oczek, w tym 9 podczas wspominanego dziś wyścigu. Przejechał 30 Grand Prix, z czego nie ukończył połowy (głównie ze względu na awarie). Po dwóch bezowocnych sezonach 1973-1974, gdzie nie zdobył ani jednego punktu, postanowił zakończyć karierę
- Ronnie Peterson – dwukrotny wicemistrz świata (1971, pośmiertnie w 1978) zginął podczas Grand Prix Włoch w 1978 roku. Był 37. osobą, której Świątynia Prędkości odebrała życie
- Francois Cevert – kreowany na następcę Jackiego Stewarta przez media, padok i samego zainteresowanego, który bardzo lubił Francuza. Zginął podczas Grand Prix Stanów Zjednoczonych 1973 na Watkins Glen, które było pożegnalnym wyścigiem Stewarta w F1. W 1974 Francois miał być kierowcą numer 1 w ekipie Tyrrella. Nieodżałowana strata dla francuskiego motorsportu
- Mike Hailwood – łącznie zdobył dwa podia w Formule 1, do czołowej dziesiątki klasyfikacji generalnej kierowców wskoczył tylko raz – był ósmy w 1972 roku. Zginął w wieku 40 lat w wypadku samochodowym
- Howden Ganley – nigdy nie stanął na podium, dwukrotnie zdobywając czwarte miejsce. Opuścił F1 po czterech sezonach bez większych sukcesów.
Choć może być to lekko przygnębiające podsumowanie tego tekstu, warto spojrzeć na to z innej strony – tak szalony wyścig i okoliczności, w jakich się on zakończył, pozwoliły niektórym kierowcom z tej listy na zapisanie się w historii F1, kiedy to w normalnych warunkach nie mieliby na to szans. Odpowiedni bolid na odpowiedni tor, dyspozycja dnia, umiejętności i szczypta szczęścia – to jest esencja Królowej Sportów Motorowych, a wyścig o Grand Prix Włoch sprzed pół wieku jest idealnym odwzorowaniem tych właśnie cech.
Foto. Wikimedia Commons; Agustin Torres
Comments