Dzisiaj swoje 36. urodziny obchodzi Pastor Maldonado. To idealny moment, by wystawić na próbę legendę o “kolizjogenności” tego kierowcy.

Pastor Maldonado to jedna z najciekawszych person padoku F1 drugiej dekady XXI wieku. Wenezuelczyk spędził w Formule 1 pięć sezonów, podczas których w ogólnym rozrachunku nie zrobił większej furory – sezony 2011 i 2013 w Williamsie stały pod znakiem zamykania stawki wśród zespołów, które zdobywały punkty, a samochód, jaki Pastor otrzymał do dyspozycji w Lotusie w 2014 roku także nie był najlepszy. Porażka z Romainem Grosjeanem w zespołowym pojedynku w sezonie 2015 sprawiła, że nawet strumień pieniędzy od PDVSA nie pozwolił kierowcy z Ameryki Południowej na utrzymanie się w F1. Maldonado za swój prime time w Królowej Motorsportu zdecydowanie może za to uznać rok 2012. Przede wszystkim zajął wtedy rekordowe 15. miejsce w klasyfikacji generalnej kierowców, a także pokonał swojego team-mate’a, Bruno Sennę. Zapisał się również na kartach historii sportu jako 104. zwycięzca wyścigu Formuły 1. Pastor dokonał tego w świetnym stylu podczas Grand Prix Hiszpanii.

Maldonado jest jednak obecnie pamiętany głównie przez swoją skłonność do rozbijania się o inne bolidy czy infrastrukturę toru. Otrzymał nawet pseudonim “Crash Magnet“. Weneuelczykowi nie można odmówić, że rzeczywiście nie kończył wyścigów częściej niż przeciętny kierowca, lecz jego “legenda” została rozdmuchana do olbrzymich rozmiarów. Na szczęście przychodzę ja – pan maruda, niszczyciel dobrej zabawy i pogromca uśmiechów dzieci. Z pomocą statystyki sprawdziłem, czy Pastor rzeczywiście niszczył swoje bolidy aż tak często w stosunku do innych zawodników.

Pastor Maldonado

Oczywiście patrzenie na suchą liczbę nieukończonych wyścigów nie miałoby najmniejszego sensu. Jeżeli chcemy otrzymać rzetelne porównanie, wszystkie dane należy podawać w procentach. Na początek o samym Pastorze – na 95 wyścigów nie dojechał on na metę w 32 z nich, co daje nam 33.68%. W porównaniu do stawki na sezon 2021 jest to rzeczywiście dość spory odsetek – procentowo ściganie najczęściej przed czasem kończył Carlos Sainz z 22.88% na przestrzeni całej swojej kariery. A jak to wyglądało w porównaniu ze stawką z roku dla Maldonado najlepszego, czyli 2012? Na pierwszy rzut oka o wiele lepiej: Kamui Kobayashi – 29.33, Bruno Senna – 30.43%, a przede wszystkim Pedro de la Rosa – 46.67%!

By uniknąć jednak uproszczeń, warto dodatkowo sprawdzić, jaką częścią tej statystyki są błędy własne, ponieważ o tym dzisiaj rozmawiamy. Tym razem dane nie działają na korzyść Pastora. U Senny kolizje i niewymuszone pomyłki, przez które Brazylijczyk musiał wycofać się z rywalizacji stanowią 28.6% (4/14) – reszta to problemy z autem. U de la Rosy współczynnik ten jest jeszcze niższy – 24.5% (12/49), zaś u Maldonado wynosi on aż 40.6% (13/32).

Wenezuelczyk miał jednak okazję jeździć ramię w ramię z kierowcami, którzy statystycznie byli jeszcze większymi niszczycielami aut od niego. Najbardziej jaskrawym przykładem jest Adrian Sutil. Niemiec nie ukończył 34.38% ze swoich 128 wyścigów w F1, z czego w aż 54.5% (!) – w wyniku kolizji lub własnego błędu. O ironio, o kierowcy z Bawarii ostatnio znów zrobiło się głośno, gdy… rozbił swojego McLarena Sennę!

Wysoki współczynnik wypadków miał też Vitantonio Liuzzi, który w pamięci fanów F1 zakorzenił się szczególnie wywołaniem karambolu podczas Grand Prix Włoch 2011. Liuzzi nie ukończył 29 wyścigów, co daje 36.25%. Błędy własne lub kraksy stanowią zaś 44.8%, co także jest pokaźną liczbą. Na siłę można byłoby również dodać Karuna Chandhoka, który nie ukończył 4 ze swoich 11 wyścigów w Formule 1, w tym dwa razy z własnej winy, co daje współczynnik 50%. Co jednak oczywiste, jest to za mała liczba występów, by brać taki argument na poważnie.

Pastor Maldonado rzeczywiście ma więc na swoim koncie naprawdę sporo wypadków, lecz nie był największym “Crash Magnetem” w okresie, gdy jeździł w F1. Skąd więc akurat na nim skupiła się cała nagonka? Przede wszystkim stał on za wieloma naprawdę widowiskowymi kraksami – posłanie na bandę Lewisa Hamiltona w Walencji w 2012 roku, zablokowanie przejazdu podczas Grand Prix Monako 2013, wystrzelenie w powietrze Estebana Gutierreza na Sakhir w 2014… Sporo tego było. Dodatkowo, mimo bycia naprawdę szybkim kierowcą, miał przez wielu kibiców przypięte miano paydrivera na skutek sporego wsparcia od rządowego koncernu naftowego PDVSA.

To wszystko w połączeniu z jego bezpośrednim charakterem – kontrowersyjne wypowiedzi medialne Pastora były czasem porównywane do bezkompromisowych konferencji Juana Pablo Montoyi – sprawiło, że Maldonado został swoistą gwiazdą Formuły 1 lat 2010-2015. Mimo słusznej liczby kolizji, żarty fanów i internautów zawsze wybrzmiewały w wesołym, nierzadko wręcz ironicznym tonie. Jego niewątpliwym atutem był fakt, że kibicom dostarczał wiele rozrywki zarówno na torze, jak i poza nim. Może dlatego mimo upływu lat nadal pamiętamy o tym rodzynku z Wenezueli, który nieustannie jest popularny w tej mniej poważnej części światka Formuły 1.

Pastor Maldonado

Foto. Wikimedia Commons

Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *