Daniel Ricciardo odniósł na Monzy swoje ósme zwycięstwo w F1. Tym samym potwierdził tezę, iż z reguły błyszczy podczas wyjątkowych zmagań.
Miniony weekend był dla mnie, pod kątem sportowym, jednym z najszczęśliwszych w tym roku. Zwycięstwo w wielkoszlemowym turnieju kobiet US Open odniosła 18-letnia Emma Raducanu, która została pierwszą kwalifikantką w historii sportu z takim osiągnięciem. Prywatnie Brytyjka jest również fanką Formuły 1, co zostało dobitnie ukazane w social mediach oraz podczas konferencji prasowych Królowej Motorsportu. Dla nas wszystkich wydarzeniem weekendu była naturalnie rywalizacja na Monzy, z której górą, po fantastycznej jeździe, wyszedł Daniel Ricciardo. Australijczykowi w tym sezonie kompletnie nie szło, jak sam mówił, jest to jego najtrudniejsza kampania w karierze. Zawodnik McLarena jeździł słabo, nie mógł porozumieć się z maszyną, z kolei, gdy już nadarzała się szansa na lepszy rezultat, to szczęście stawało po przeciwnej stronie. We Włoszech wszystko zagrało jednak idealnie, co pozwoliło wygrać kierowcy z Perth kolejny, szalony wyścig w swojej karierze. W takim wypadku nie pozostaje mi nic innego, jak zabrać Was w podróż po wszystkich ośmiu triumfach Daniela Ricciardo.
Daniel Ricciardo jako czarny koń sezonu 2014 – triumf nad osłabionym Mercedesem w Kanadzie, dreszczowiec na Węgrzech i “gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta” w Belgii
W trakcie 2013 roku było już wiadome, że z ekipy Red Bull Racing na emeryturę odejdzie Mark Webber. W buty swojego rodaka na kolejny sezon miał wejść Daniel Ricciardo, który wcześniej spędził 2 lata w Toro Rosso. Początek kampanii 2014 był dla Australijczyka frustrujący, lecz zarazem niezwykle obiecujący. Na domowej ziemi zawodnik Red Bulla dojechał na drugiej pozycji, jednak został zdyskwalifikowany za zbyt duży przepływ paliwa w trakcie wyścigu. Nieudana była również runda w Malezji, jednak później coś wyraźnie zaskoczyło i Daniel dojechał czterokrotnie w pierwszej czwórce, dwa razy na najniższym stopniu podium. Po sześciu rundach sezonu Formuła 1 przeniosła się do Kanady…
W Montrealu, do czego już wtedy przywyknęliśmy, dominował Mercedes, z Red Bullami i Williamsami walczącymi o trzecie miejsce. W czasówce Ricciardo zajął szóste miejsce i raczej nie spodziewał się, że w niedzielę chociażby zbliży się do zwycięstwa. Wówczas pomocną dłoń wyciągnął jednak sam Mercedes, a dokładnie ich hamulce, które nie działały odpowiednio. Z tego powodu z wyścigu musiał wycofać się Lewis Hamilton, na placu boju pozostawał jeszcze Nico Rosberg. Zdeterminowany Ricciardo w kluczowym momencie uporał się z Sebastianem Vettelem oraz Sergio Perezem. Pięć okrążeń przed metą Australijczyk znalazł się na skrzyni biegów słabnącego Mercedesa, więc sam manewr nie był zaskoczeniem. Na ostatnim kółku na tor wyjechał jeszcze Samochód Bezpieczeństwa, co finalnie zapewniło Danielowi pierwsze zwycięstwo w Formule 1.
Po kilku kolejnych wyścigach padok Królowej Motorsportu udał się na Węgry, aby rozegrać ostatnią rundę przed wakacyjną przerwą. Sobota przyniosła kłopoty Lewisa Hamiltona, którego bolid zapalił się podczas okrążenia zjazdowego, przez co Brytyjczyk nie wyszedł z sesji Q1. W takim wypadku na czoło wysunął się naturalnie Nico Rosberg, mając za sobą Sebastiana Vettela, Valtteriego Bottasa i Daniela Ricciardo. W niedzielę do gry weszły także zmienne warunki pogodowe, które stworzyły jedno z najlepszych show, jakie Hungaroring widział na własne oczy.
Na samym początku z toru wyleciał Lewis Hamilton, jednak był w stanie kontynuować jazdę. Z wyścigiem po sporych wypadkach żegnali się Marcus Ericcson czy Sergio Perez, z opresji wyratował się z kolei Sebastian Vettel. Na czele zmieniali się Ricciardo i Alonso, którzy jechali odpowiednio na trzy oraz dwa postoje. W samej końcówce do walki włączył się Lewis Hamilton, jak cień podążając za Hiszpanem. Na trzeciej pozycji ze świeżymi oponami fruwał Ricciardo, który na kilku ostatnich kółkach w świetnym stylu uporał się z obydwoma rywalami. W pamięci szczególnie zapadł mi manewr na Brytyjczyku, gdy zawodnik z Perth objechał go po zewnętrznej na wyjściu z “dwójki”. Subiektywnie rzecz ujmując, był to jeden z ładniejszych manewrów tamtego sezonu.
Po wakacjach wszyscy udali się do Belgii, na legendarne Spa-Francorchamps. Tym razem wydawało się, że w Red Bullu karty będzie rozdawał Sebastian Vettel. Niemiec zameldował się w czasówce tuż za Mercedesami… No dobra, dwie sekundy za, lecz na trzeciej pozycji! Czterokrotny mistrz świata pazur pokazał także podczas startu, gdy wyprzedził Rosberga i prawie łyknął Hamiltona. Błąd w Les Combes kosztował go jednak pozycję na rzecz rodaka, co umożliwiło kierowcom Mercedesa bezpośrednią walkę. Ta skończyła się równie szybko, jak się zaczęła, gdy na drugim okrążeniu Nico Rosberg zawadził o tylne koło Lewisa Hamiltona. W bolidzie Brytyjczyka doszło do przebicia opony, z kolei Niemiec musiał wymienić skrzydło podczas planowanego postoju. Na całej sytuacji, a także na późniejszym błędzie Vettela, skorzystał Daniel Ricciardo, odnosząc trzecie zwycięstwo w karierze i drugie z rzędu w 2014 roku. Do końca sezonu Australijczyk nie stanął już na najwyższym stopniu podium, lecz jeszcze dwukrotnie wskakiwał na niższe lokaty “pudła”.
Malezja 2016 – płonący bolid Lewisa Hamiltona i fenomenalna walka z Maxem Verstappenem, Daniel Ricciardo wraca na czoło po ponad dwóch latach!
Końcówka sezonu 2016, czyli ostatniej kampanii, w której mogliśmy przez cały rok emocjonować się walką o mistrzowski tytuł. Na torze Sepang przewagę tempa pokazywał Lewis Hamilton, który za wszelką cenę musiał odrobić straty do Nico Rosberga. To zadanie na starcie próbował ułatwić mu Sebastian Vettel, który zderzył się z liderem klasyfikacji generalnej w pierwszym zakręcie. Bolid Ferrari nie nadawał się już do użytku, z kolei Mercedes został obrócony i spadł na koniec stawki. Na lokaty premiowane podium awansował duet Red Bulla, który w środkowej partii wyścigu toczył niebywale zacięte pojedynki. Słynne obrazki z jazdy koło w koło w “eskach” do dziś przyprawiają o ciarki, tym bardziej że wszystko odbyło się zgodnie z regułami fair play. Siedemnaście okrążeń przed metą z rywalizacji musiał wycofać się Hamilton, co przesunęło na czoło Daniela Ricciardo. Jadący za nim Verstappen został poproszony o utrzymanie swojej pozycji, co oznaczało czwarte zwycięstwo zawodnika z Perth!
Azerbejdżan 2017 – szaleństwo na ulicach Baku, Mission Impossible w wykonaniu Ricciardo!
Inaugurujący rundę w Azerbejdżanie wyścig z 2016 roku nie napawał optymizmem, gdyż był po prostu niemiłosiernie nudny. Sezon później zawodnicy odrobili jednak pracę domową i obłożyli zmagania emocjami na przynajmniej ćwierć sezonu. Doskonale pamiętamy starcia kierowców Force Indii, którzy potracili głowy i zamiast walczyć z rywalami, to sami wypychali się w bandy. Najważniejszym wydarzeniem niedzieli był jednak zjazd Samochodu Bezpieczeństwa po drugiej neutralizacji. Wówczas Lewis Hamilton zaskoczył Sebastiana Vettel przedwczesnym, nagłym hamowaniem. Takie zachowanie rywala rozwścieczyło Niemca, który zrównał się z Brytyjczykiem i zasadził mu “kuksańca” w bok bolidu. Kierowca Ferrari otrzymał za to zachowanie sowitą karę, z kolei u Hamiltona wystąpił problem z zagłówkiem, przez co musiał on zjechać do alei serwisowej.
Co było słychać u Daniela Ricciardo? Australijczyk imponował wyrachowaniem i opanowaniem, przez większość rywalizacji raczej korzystał z potknięć innych. Mimo to nie byłby sobą, gdyby nie zaprezentował światu czegoś magicznego. Chyba każdy fan Formuły 1 widział manewr ówczesnego kierowcy Red Bulla do pierwszego zakrętu, gdy na jednym dohamowaniu ograł aż trzech rywali. Później sprawa była o wiele łatwiejsza, wystarczyło utrzymać się na czele i kontrolować tempo. W walce o drugie miejsce Valtteri Bottas pokonał na foto finiszu Lance’a Strolla, lecz nie miało to jednak większego znaczenia dla zwycięzcy rywalizacji. Ricciardo kolejny raz pokazał, jak świetnym jest zawodnikiem, wytrzymując presję i atakując w kluczowych, a zarazem odpowiednich momentach.
Ostatni rok z Red Bullem – precyzja zabójcy w Chinach oraz stoickie opanowanie w Monako!
Nic nie zapowiadało, że trzecia runda sezonu, jaką było GP Chin, okaże się tak świetnym wyścigiem dla ekipy Red Bulla. Austriacka stajnia może i miała niezły pakiet, jednak zdawała się odstawać od Mercedesa i Ferrari, w dodatku cierpiała z powodu niezawodności maszyny. Zmagania pod Szanghajem stały na niezłym poziomie, aż do momentu, gdy w nawrocie zderzyli się Pierre Gasly i Brendon Hartley. Wówczas zaczął się prawdziwy wyścig. Pozostawione na torze odłamki wymusiły na sędziach wypuszczenie Samochodu Bezpieczeństwa, z czego skorzystał duet Red Bulla, zakładając świeże opony. Od tego momentu faworytem do odniesienia końcowego triumfu był Max Verstappen, jednak Holender nie zachował chłodnej głowy i uderzył w Sebastiana Vettela, obracając oba bolidy. Na drugim biegunie emocji znalazł się Daniel Ricciardo, klinicznie wyprzedzając kolejnych rywali. Atak na Valtteriego Bottasa zdążył już zameldować się na liście najlepszych manewrów Australijczyka, który ostatecznie triumfował w GP Chin.
O wiele więcej emocji wywarło na mnie zwycięstwo z Monako, trzy wyścigi później. Wszyscy mieli w pamięci feralne wydarzenia z 2016 roku, gdy kardynalny błąd zespołu pozbawił Ricciardo pewnego zwycięstwa. Tym razem Australiczyk jechał do księstwa tylko z jednym celem, z żądzą rewanżu. Zawodnik Red Bulla dominował już na treningach, swoją wartość udowodnił później w kwalifikacjach, które wygrał w cuglach. W międzyczasie jego jedyny potencjalny rywal, czyli Max Verstappen, rozbił się w trzecim treningu i musiał startować z końca stawki.
W niedzielę od startu wszystko bliźniaczo przypominało wydarzenia z 2016 roku, oczywiście za wyjątkiem deszczu. Ricciardo od razu wyrwał do przodu i uciekł rywalom, ciągnąc za sobą jedynie Sebastiana Vettela. Wszystko układało się wręcz idealnie, aż nastało 27. okrążenie. Australijczyk raportował o nagłej utracie mocy, wówczas serca wielu kibiców momentalnie pękły. Awarii uległ system MGU-K, który znacząco spowolnił bolid Red Bulla. Los na szczęście był łaskawy dla bohatera dzisiejszego materiału i Daniel mógł kontynuować jazdę. Wyprzedzanie w Monako jest wręcz niemożliwe, co utrzymało za plecami Australijczyka Sebastiana Vettela. Po 51. okrążeniach walki z bolidem Ricciardo przeciął linię mety i pokonał demony przeszłości, raz na zawsze zmazując plamę z księstwa.
Włochy 2021 – Daniel, ile Cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto Cię stracił…
Trzynaście wyścigów sezonu 2021 dobitnie pokazało, że Daniel Ricciardo także jest człowiekiem. Po wielu świetnych latach Australijczyk natrafił na kamień, zarówno w postaci wymagającego bolidu McLarena, jak i fantastycznego Lando Norrisa. Były zawodnik Renault wyraźnie się gdzieś zagubił, dodatkowo w ważniejszych momentach doskwierał mu pech. Nagranie z reakcji Daniela po wyścigu na Węgrzech obrazowało, że sam kierowca mocno przeżywa swoje niepowodzenia.
Weekend na Monzy był jednak zupełnie inny, od samego początku było widać, że Ricciardo jest w wysokiej dyspozycji. Piąte miejsce w kwalifikacjach, 29 tysięcznych za trzecim Maxem, nie smakowało najlepiej. Sobotni sprint kwalifikacyjny zakończył się jednak w znacznie lepszych humorach, gdy po świetnym starcie Australijczyk wbił się na trzecią lokatę, którą utrzymał na dystansie “wyścigu”. W niedzielę Daniel ustawił się do startu na drugiej pozycji, korzystając z kary dla Valtteriego Bottasa. Zawodnik McLarena znów zaskoczył wręcz wybitnym ruszeniem z miejsca, które wyprowadziło go na prowadzenie. Pomarańczowy bolid utrzymywał się na czele pomimo nacisków ze strony Maxa Verstappena. Późniejszy wypadek Holendra z Lewisem Hamiltonem tylko polepszył sytuację Ricciardo, który miał za sobą wyłącznie samochody na jego lub niższym poziomie.
Końcowy etap rywalizacji to dla mnie i milionów kibiców na świecie ogromne emocje sięgające zenitu. Zagrożenie ze strony Lando Norrisa wydawało się realne, na szczęście Brytyjczyk został uspokojony przez zespół, sam również wolał nie przesadzić w tak ważnym momencie. Ostatnie okrążenie obejrzałem już ze łzami w oczach, nie dowierzając w to, co widzę na ekranie. 1204 dni oczekiwania od triumfu w Monako dobiegło końca. Ogromny sukces Ricciardo to także niezwykłe osiągnięcie zespołu, dla którego było to pierwsze zwycięstwo od Brazylii w 2012 roku. Historia napisała się na naszych oczach, umieszczając Daniela na równi z Jackym Ickxem i Dennym Hulme pod kątem liczby zwycięstw.
Walka o lepsze jutro
Nie można zapomnieć o drodze, jaką Daniel Ricciardo przebył, żeby znaleźć się na najwyższym stopniu podium na Monzy. Jeszcze nie tak dawno temu kariera Australijczyka układała się niezwykle pomyślnie, jego wyścigowa ścieżka była ułatwiona przez członkostwo w rodzinie Red Bulla. To wywróciło się jednak do góry nogami po sezonie 2018, gdy dołączył do stajni Renault. Z perspektywy czasu nie była to chyba najlepsza decyzja, jednak warto zwrócić uwagę, jak dużo obecny zawodnik McLarena się dzięki temu nauczył. Pierwszy raz w karierze, może z wyłączeniem 2015 roku, był wyraźnym liderem ekipy. Australijczyk dał dużo francuskiej drużynie, przywracając ją na podium po wielu latach oczekiwania. Mimo drobnych sukcesów stajni z Enstone transfer do McLarena wydawał się świetną zagrywką, która mogła dawać nadzieję na regularną walkę o podia.
Niestety obecna kampania to kompletne zaprzeczenie wszelkich przedsezonowych zapowiedzi. Ricciardo był przymierzany do roli lidera zespołu i nauczyciela dla Lando Norrisa, którego umiejętności często były kwestionowane. 2021 rok przybrał taki obrót, że to Brytyjczyk wyciskał siódme poty z bolidu, podczas gdy Daniel rywalizował o mniejsze punkty. Znamienna była runda w Monako, gdy Australijczyk został zdublowany przez swojego kolegę z ekipy, który ostatecznie stanął na podium. W mojej pamięci wyryły się również obrazki z GP Węgier, które mogło być przełomowe dla Ricciardo. Gdy wydawało się, że zdążył on już opuścić zamieszanie z pierwszego zakrętu, nagle został staranowany przez rywali. Po zakończeniu rywalizacji mowa ciała kierowcy McLarena pokazywała, jak bardzo zrozpaczony i bezsilny jest w tym roku.
Runda we Włoszech dała mi wiele radości, ogromne szczęście, niespotykane wzruszenie. Cały weekend dał mi także nadzieję na lepsze jutro, gdyż jak widać na załączonym obrazku, ON WCIĄŻ TO MA. Na przestrzeni sezonu nie zwątpiłem w umiejętności Daniela, mimo to obiektywnie oceniałem sytuację i nie liczyłem na sukcesy takiego kalibru. Weekend na Monzy tylko utwierdził mnie we własnych przekonaniach, że Australijczyka można zaliczać do czołowej piątki kierowców w stawce. Nie warto jednak popadać w hurraoptymizm, gdyż takie historie nie zdarzają się co wyścig. Osobiście liczę na zauważalny zysk tempa po stronie Daniela i na nawiązanie regularnej walki z Lando Norrisem. Czy taki scenariusz ma prawo stać się faktem? Pierwszy sprawdzian za niecałe dwa tygodnie w Rosji, na torze Sochi Autodrom.
Fot. Red Bull Content Pool; materiały prasowe serii; @McLarenF1