Pierre Gasly związał się na kolejny rok z AlphaTauri. Mimo że sygnalizował chęć odejścia, musi pozostać w rodzinie Red Bulla.
Wielu kierowców z pewnością dałoby się pociąć za to, by być w tym samym miejscu jak Pierre Gasly, oczywiście pomijając wszystkie perturbacje po drodze. Stabilna i bardzo pewna pozycja lidera w zespole ze średniej półki, w którym pokazując się z dobrej strony można wyrabiać sobie markę oraz status w Formule 1, by następnie móc rozwijać się dalej w lepszej ekipie. Problem w tym, że na ten moment ostatni punkt jest dla Francuza niewykonalny. Trzy podia za kierownicą bolidu AlphaTauri (oczywiście jeżeli wliczymy to 2. miejsce w GP Brazylii 2019 w Toro Rosso) oraz sensacyjne zwycięstwo na Monzy w roku 2020 w wielu przypadkach byłyby rezultatami bardziej niż wystarczającymi, by móc spróbować swoich sił w topowym zespole. Gasly jednak utknął w złotej klatce, z której na razie nie ma jak się wydostać. Czy w tym momencie nie marnuje swojego prime time’u?
Więzień szalonej polityki Red Bulla z poprzedniej dekady
Nie można nie odnieść wrażenia, iż po odejściu Daniela Ricciardo z Red Bulla w Milton Keynes zapanował lekki chaos. Odejście Australijczyka było ruchem w pewnym stopniu prawdopodobnym, lecz nadal zaskakującym dla Christiana Hornera, Helmuta Marko oraz spółki. Z dnia na dzień okazało się, iż duet kierowców składających się z dwóch diamentów akademii – wtedy jeszcze nieokrzesanego, choć piekielnie szybkiego Maxa Verstappena oraz właśnie Honey Badgera, który podczas swojego debiutanckiego sezonu w RB rzucił rękawicę samemu Sebastianowi Vettelowi, właśnie przestaje istnieć. Trzeba było jak najszybciej szukać planu B.
Ostatecznym wyborem był Pierre Gasly – młodziak, który miał za sobą dopiero pierwszy pełny sezon w Formule 1 i który w Toro Rosso radził sobie przyzwoicie. Miał on być kolejnym potwierdzeniem, iż Red Bull Junior Academy to najlepsza szkółka na całym świecie. Weryfikacja okazała się jednak nad wyraz brutalna – 0 podiów i ogólne słabe tempo sprawiło, że Francuz znalazł się na gorącym krześle po zaledwie kilku rundach, zaś wpadka podczas chaotycznego Grand Prix Niemiec przelała czarę goryczy. Gasly z hukiem wyleciał z Red Bulla, a na jego miejsce wciągnięto Alexa Albona, który również w dłuższej perspektywie nie sprawdził się jako partner Maxa. Na pytanie, jak wielka była to wina samych kierowców, a jak wielka zespołu, odpowiedzi raczej nie poznamy.
Gasly wrócił do Toro Rosso i w środowisku, w którym presja była o wiele mniejsza znów zaczął prezentować się bardzo dobrze. Nie zmieniło się to wraz z rebrandingiem ekipy na AlphaTauri – wtedy też Gasly odniósł wiekopomne dla siebie zwycięstwo na Monzy. Cytując jednak klasyka od Mariusza Pudzianowskiego, to i tak by nic nie dało. W Red Bullu otwarcie mówiono, iż niezależnie od świetnych wyników Pierre do głównego zespołu nie wróci. Za Albona podpisano Pereza, co koniec końców okazało się świetnym ruchem, który nareszcie ustabilizował pozycję kierowcy nr 2 u Czerwonych Byków.
Stagnacja na rynku nie poprawia sytuacji
Furtka z napisem Red Bull jest więc definitywnie zamknięta. Wielu kierowców Akademii w podobnych okolicznościach pakowało manatki i wyfruwało z rodzinnego gniazda, szukając przygód w innych miejscach. Carlos Sainz zamienił Toro Rosso na Renault, a następnie poprzez McLarena trafił do Ferrari. Daniel Ricciardo wiedząc, że nie będzie w RB jedynką, obrał podobną drogę, choć utknął na niej w Woking i trudno jest na ten moment wyobrazić sobie, by mógł w najbliższym czasie postawić kolejny znaczący krok w przód.
W przypadku Gasly’ego jednak ta złota klatka, w jakiej obecnie się znajduje, pozostaje zamknięta. Francuz otrzymał nowy kontrakt, który sprawia, iż z AlphaTauri będzie związany co najmniej do końca 2023 roku. Oczywiście nadal będzie liderem zespołu, nadal z pewnością będzie miał okazję zaliczać wiele świetnych wyścigów w ekipie, która nie ma presji na zdobywane tytuły, tylko czy naprawdę jest to miejsce marzeń? W AlphaTauri/Toro Rosso, jeżeli kontrakt zostanie wypełniony, spędzi aż 3,5 roku, kiedy tak naprawdę od GP Włoch 2020 zgłaszał swoje ambicje do wskoczenia na wyższy poziom.
Problem w tym, że na ten moment “wyższy poziom” jest nieosiągalny z uwagi na fakt, że ostatnimi czasy czołowe zespoły są całkiem mocno obsadzone. Oczywiście Red Bull odpada z miejsca, lecz nawet jeżeli by tak nie było – Verstappen oraz Perez są na ten moment nie do ruszenia, tak samo zresztą jak brylujący w tym roku Russell oraz wybitny w skali swoich osiągnięć Hamilton. Lewis ze sportu odejdzie wyłącznie wtedy, kiedy sam będzie tego chciał i trudno jest wyobrazić sobie moment, w którym Mercedes odpaliłby Brytyjczyka, nieważne jak słabo by on jeździł.
Ferrari to oczywiście skała nie do przesunięcia w postaci Leclerca oraz Carlos Sainz, który również podpisał niedawno nowy kontrakt i wątpię, by miał w ciągu następnych miesięcy wylecieć z Maranello, choć nigdy nie mów nigdy. Alpine? Solidny Ocon oraz Alonso, który nadal pokazuje błysk swojego geniuszu, a także czyhający w kolejce Oscar Piastri. McLaren? W teorii tu sytuacja jest najbardziej niestabilna, nie licząc Norrisa. Ricciardo jednak ratuje się faktem, iż jego kontrakt jest naprawdę wysoki i przedwczesne zwolnienie go mogłoby bardzo zaboleć brytyjską stajnię. Każdy inny transfer, poza wolnością, mógłby być dla Pierre’a krokiem w tył. Nie musiałby nim być, ale mógłby – to właśnie dlatego mniejszym złem w tym przypadku jest pozostanie w klatce i zachowanie stabilizacji. Choć oczywiście jest to scenariusz daleki od idealnego.
Pierre Gasly to przypadek beznadziejny?
Obecna sytuacja wcale nie musi jednak oznaczać, iż Gasly na dobre pozostanie w juniorskim zespole Red Bulla i tam jego gwiazda zgaśnie. Wystarczy, że z całej tej struktury nazywanej karuzelą transferową zostanie wyciągnięty jeden element, a efekt kuli śniegowej może sprawić, iż znajdując się w odpowiedniej formie Pierre być może zdoła się wyrwać gdzie indziej. Do tego będzie musiał jednak potrzebować sporo szczęścia oraz dobrej woli szefostwa Red Bulla. Na ten moment Francuz nie ma co liczyć na transfer, więc powinien zająć się tym, co umie najlepiej – jeździć szybko – i skorzystać z pierwszej możliwej okazji, by swoją karierę rozpocząć na nowo, już na własną rękę.
Kamil Niewiński
Foto. Red Bull Content Pool