Wszyscy wiemy, co wydarzyło się na torze Spa-Francorchamps w niedzielę. Odbył się wyścig, którego w zasadzie nie było, a kierowcom przyznano połowę punktów. Jednak kontrowersji dalej jest sporo, a dyskusja o tym, jak Grand Prix Belgii zostało rozegrane – nie milknie. Dlatego chciałbym zaprosić Cię, drogi czytelniku, do teatru w Ardenach, a dokładnie na sztukę pt. “Ardeńskie Wariactwa” – trzyaktową tragedię komiczną. Robię ten artykuł w takiej formie, aby spojrzeć na niektóre wydarzenia z niedzieli z nieco innej perspektywy.
Akt I
Od godziny 15:00 wszyscy czekali na wyrok. Od początku wszyscy wiedzieli, iż będzie bardzo trudno rozegrać dzisiejszy wyścig o Grand Prix Belgii. Decydenci jednak odkładali ten wyrok tak długo, jak mogli. Od 15:00 przesuwali start ciągle o 5 lub 10 minut. Dyrekcja wyścigu myślała zapewne, że w ciągłym deszczu między 15:05 a 15:10 lub pomiędzy 15:10 a 15:15 deszcz zelży na tyle, aby można było rozegrać wyścig. Inni uczestnicy tego przedstawienia nie podzielali tego poglądu. W dodatku kilkanaście minut po piętnastej Daniel Riccardo dostał informację, że za 20 minut zacznie jeszcze mocniej padać, lecz decydenci wstrzymywali się od decyzji. Jak się potem okazało, czekali na jeszcze większy deszcz. Warto wspomnieć, że FIA ma bardzo wiele narzędzi, aby podejmować decyzje w sprawie kontynuowania bądź przerywania wyścigu:
- komunikaty zespołów i kierowców
- bardzo dokładne prognozy pogody
- panel ekspercki wielu doświadczonych ludzi, którzy widzieli w F1 nie jedno
- wszelkie dane dotyczące obecnego stanu nawierzchni, toru, itp. itd.
A jednak chyba wielu z nas wydaję się, że lepszą decyzję w tym wyścigu podjąłby siedzący przed telewizorem Nowak albo Smith, który zakończyłby to przedstawienie na I akcie maksymalnie po 25-30 minutach. Gdybyśmy żyli w idealnym świecie, jak pisał kilka dni temu Łukasz Kuczera, to po kilku minutach Grand Prix Belgii zostałoby odwołane i nie przyznano by żadnych punktów. No ale stało się jak się stało… Reżyserzy teatru przesuwali decyzję o rozpoczęciu wyścigu aż cztery razy. W końcu po 25 minutach zawodnicy ruszyli za samochodem bezpieczeństwa.
Akt II
Kierowcy wyjechali na bardzo mokry tor Spa. Chmury ciągle płakały nad belgijskim obiektem. Zawodnicy mieli tak złą widoczność, że wszyscy poza liderem prawie w ogóle nie widzieli czerwonego światełka z auta przed nimi, a co dopiero mówić o samym bolidzie. Max sugerował, iż moglibyśmy się ścigać, ale on miał niezłą widoczność, jadąc z przodu stawki. Reszta kierowców wyraźnie informowała, że w takich warunkach nie da się ścigać i po dwóch okrążeniach formujących zarządzono czerwoną flagę. Kierowcy zjechali do boksu. Niedługo potem… zaczął padać jeszcze intensywniejszy deszcz. Lecz FIA nadal czekała. Michael Masi jako jeden z niewielu w to niedzielne popołudnie był bardzo zapracowanym człowiekiem. Może też mechanicy Red Bulla, którzy po wypadku Pereza przed startem odbudowywali jego bolid na start. Ale zaraz, właściwie wyścig wystartował czy nie? Tego nie wiedzieli nawet decydenci znajdujący się na Spa. Dopiero Martin Brundle oznajmił jednoznacznie, że wyścig może się rozpocząć dopiero po skończonej procedurze startowej. To już nie pierwszy raz, kiedy eksperci F1 znają regulamin techniczny lepiej niż FIA i cała reszta panelu sędziowskiego.
W związku z tym, iż wyścig się jednak nie rozpoczął, Perez został dopuszczony do wyścigu. A reszta kierowców? Spała, grała w piłkę, dumała, rozmawiała z inżynierami i pozdrawiała kibiców. Tych, którzy przez to całe zamieszanie zostali najbardziej pokrzywdzeni. Jednak ich entuzjazm był niesamowity. Nie było gwizdów, buczeń. Nadzieja ciągle się w nich tliła, że może deszcz nieco ustąpi. O wrażeniach kibica warto przeczytać tutaj. Na tor wyjeżdżał kilkukrotnie Bernd Maylander, ale to nic nie dawało. Dalej było źle. Wróć – było jeszcze gorzej. Deszcz padał intensywnie, momentami po prostu lało. Jednak chyba najlepiej ze wszystkich aktorów na torze bawili się marshalle, grając na przykład w bule. A dyrekcja wyścigu? Ciągle analizowała, jakby rozegrać ten wyścig. Mieli do podjęcia bardzo trudną decyzję. Warto też powiedzieć, iż nigdy wcześniej takiej sytuacji w Formule 1 nie było! To częściowo tłumaczy opieszałość podejmowania decyzji przez całą ekipę z Michaelem Masim na czele. Wreszcie o 18:17, po ponad trzech godzinach od planowanego startu wyścigu, kierowcy wyjechali na tor, żeby…
Akt III
…rozpocząć wyścig, w którym żaden zawodnik nie odbył ani jednego pit-stopu, nie było ani jednego manewru wyprzedzania, a przez 100% dystansu “ekscytującego widowiska” zawodnicy podążali za samochodem bezpieczeństwa. Na trzecim okrążeniu decydenci ponownie zdecydowali o wywieszeniu czerwonej flagi. Na torze mieliśmy jeszcze gorsze warunki, a dodatkowo było jeszcze ciemniej, bo zostało niecałe dwie godziny do zachodu słońca. Myślę, iż podczas drugiego wyjazdu zawodników na tor dyrekcja wyścigu nieco naruszyła bezpieczeństwo kierowców. No bo jak tu jechać bezpiecznie nawet pięćdziesiąt na godzinę, jeżeli jedynie co widzisz przez wizjer to strugę deszczu spod samochodu przed, czasem nawet na pełną szerokość toru, a na kasku nie masz żadnej wycieraczki. Dobrze, że wtedy nikt nie wyjechał poza tor i nie trzeba było sprzątać jakichś części. Oczywiście wcześniej podjęto decyzję, iż wyścig zostanie zaliczony. Na chłopski rozum – to tak jakby ogłosić podczas walki rycerskiej czyjeś zwycięstwo bez żadnego uderzenia mieczem. Bezhonorowe? Nieuczciwe? Mało powiedziane.
Gdy kierowcy po raz drugi zjechali do boksu, niedługo potem ogłoszono, iż wyścig nie będzie kontynuowany, a podstawę do wyników stanowią kwalifikacje, bo inaczej końcowego rezultatu nie można nazwać. Tak więc zaraz potem widzieliśmy na podium Maxa Verstappena, George’a Russella i Lewisa Hamiltona. Pretendenci do tytułu byli smutni, zniesmaczeni. Russell cieszył się tak, jakby zdobył je w czystym wyścigu, po walce. Tylko jemu się nie dziwię. Generalnie uważałbym to za zupełny brak klasy zawodnika, ale w przypadku Brytyjczyka rozumiem to, ale nie pochwalam. Ceremonia trzech najlepszych zawodników się odbyła, hymny zagrane, wyścig zaliczony… “Najlepsze” momenty tego “wyścigu” możecie znaleźć tutaj.
Podsumowanie Grand Prix Belgii
To był smutny dzień dla Formuły 1. Sport nie zdał trudnego egzaminu. W ostatnią niedzielę sierpnia Formuła 1 przegrała z biznesem, uczciwość z umowami sponsorskimi i telewizyjnymi, chaos z porządkiem, a zwykła normalność z zawiłym i sztywnym regulaminem. Jednak widzę już, że FIA i zespoły chcą zmienić pewne reguły, aby takie sytuacje się więcej nie powtórzyły. W tym sporcie pomimo dążenia do władzy i zwycięstwa za wszelką cenę, pracuje mnóstwo pasjonatów, którzy kochają Formułę 1 i chcą ciągle udoskonalać ten sport. Jednakże przede wszystkim Formuła przegrała z pieniędzmi i to one rządziły w niedzielę podczas Grand Prix Belgii. Oczywiście, tak jest na całym świecie, ale może my, fani F1, powinniśmy pomyśleć o tym nieco dłużej niż zwykle…
P.S. Chętnie bym podpisał petycję o odwołaniu Michaela Masiego z funkcji dyrektora wyścigu. Myślę, iż nie tylko ja, ale miliony kibiców na całym świecie.
Foto. Red Bull Content Pool