Sebastian Vettel swój początek kampanii z Red Bullem mógł zaliczyć do udanych. Będąc w konkurencyjnym bolidzie walczył o najwyższe cele, ale czegoś zabrakło.
Sezon 2009 zaczął się od dużej ilości zmian, między innymi powrót do opon typu slick, prostsze skrzydła, wprowadzenie KERS-u i wielu innych. Było również dużo transferów, a bohater jednego z najgłośniejszych ruchów, Sebastian Vettel, przyszedł do Red Bulla z Toro Rosso. Po testach zwiastowało nam to, że Red Bull w końcu będzie się bił o jak najwyższe miejsca. Pewien zespół jednak kompletnie pomieszał szyki Czerwonych Byków, a był nim Brawn GP.
Lecąc do Australii Red Bull był pewny, że ten sezon może być jednym z lepszych w ich dotychczasowej karierze. W kwalifikacjach Vettel zameldował się jako najszybszy kierowca nie wliczając robiących niemałą furorę Brawnów. W wyścigu Niemciec jechał wyśmienicie, bo przez większość czasu podróżował na drugim miejscu. Kolizja z Robertem Kubicą uniemożliwiła mu sięgnięcie po osiem punktów na otwarcie sezonu. Obaj panowie wymienili się uwagami i później zapomnieli o sytuacji. Malezja dla Vettela nie należała do przyjemniejszych. Był 3. w kwalifikacjach, lecz nałożono mu karę za kolizję z Polakiem i startował trzynasty. Początek miał solidny, lecz wielka burza nad torem Sepang nie pozwalała kierowcom na normalną jazdę. Niektórzy nie potrafili utrzymać się na torze. Wśród nich był właśnie Sebastian Vettel. Niemiec obrócił się, przez co musiał wycofać się z rywalizacji. Przed piruetem okupował ósmą pozycję co dawało mu jeden punkcik. Grand Prix Chin w wykonaniu Red Bulla to była czysta magia – Vettel zgarnął Pole Position, wygrał wyścig i prowadził od startu do mety w deszczowych warunkach. W Bahrajnie też prezentował się dobrze i w wyścigu uległ tylko Jensonowi Buttonowi, do którego nie było podejścia.
Część europejską otworzyła runda w Hiszpanii, gdzie Vettel w kwalifikacjach skończył drugi tylko za “nietykalnym” Buttonem. W wyścigu było nieco gorzej i skończył tuż za podium. W Monako Seb nie czuł się komfortowo z ustawieniami samochodu. W kwalifikacjach zajął czwarte miejsce, a w wyścigu zakończył rywalizację na piętnastym okrążeniu. Popełnił błąd na dohamowaniu do Sainte Devote i uderzył w barierę z opon.
Runda na Istanbul Park pozwoliła Niemcowi lekko odżyć. Wygrał kwalifikacje, ale w wyścigu uległ Buttonowi i Webberowi. Pełną pulę zgarnął 3 tygodnie później na Silverstone, gdzie Red Bull nie pozostawił żadnych złudzeń rywalom zgarniając dublet – Vettel finiszował przed swoim kolegą z zespołu. Tego samego Austriacy dokonali na Nurburgringu, ale kolejność na podium kierowców Red Bulla była odwrócona. Węgry i Walencja nie były szczęśliwe, gdyż Vettela dotknęły niestety awarie i wyjechał z tych torów z zerowym dorobkiem punktowym.
W Belgii pora na odrabianie strat – na Spa zdobył podium. Później trafiły się dwa przeciętne wyścigi na Monzy oraz w Singapurze. Na ulubionym torze Vettela, czyli Suzuce, Niemiec był nie do zatrzymania i zgarnął Pole Position oraz wygraną w wyścigu. Brazylia była bardzo newralgicznym momentem dla Niemca, gdyż w olbrzymich strugach deszczu odpadł w pierwszym segmencie kwalifikacji. Potrzebował być pierwszy lub drugi, by utrzymać szanse na tytuł, lecz skończyło się to “tylko” czwartym miejscem i automatycznie Jenson Button został mistrzem świata. Po wyścigu Vettel nie krył emocji i polały się łzy. W wielu miejscach zawiódł zespół, ale sam Niemiec wiedział, że musi dobrze zakończyć ten dość pechowy sezon. Jak powiedział, tak zrobił i rundę zamykającą sezon wygrał z olbrzymią przewagą nad rywalami.
Czy Vettel mógł mieć mistrzostwo? Myślę, że gdyby nie kolizja z Kubicą i wycofanie się w Malezji, to być może zminimalizowałby straty. Kluczowe mogłyby być rundy w Walencji oraz na Węgrzech, gdzie nie z jego winy zdobył okrągłe zero punktów. Gdyby nie awarie to kto wie, czy nie byłby już teraz 5-krotnym mistrzem świata?
Foto. materiały prasowe zespołu