Lewis Hamilton zapewnił sobie tytuł mistrza świata dojeżdżając na drugim miejscu w Grand Prix USA. To juz jego 6 tytuł w karierze
Ciekawy wyścig? Otóż nie tym razem. Jeżeli tegoroczne Grand Prix USA było waszym pierwszym spotkaniem z F1 po długiej przerwie bądź w ogóle, to… nie mogliście chyba gorzej trafić. Wyścig w porównaniu do średniej sezonu był naprawdę słaby, ale do przyczyn tego przejdziemy za chwilę.
Przede wszystkim zacznijmy od tego, że nic nie zwiastowało takiej monotonii. Ba, po kwalifikacjach można było nawet spodziewać się jednego z najlepszych Grand Prix w sezonie, szczególnie patrząc na zeszły sezon, kiedy to Kimi Raikkonen po 5 latach w końcu wygrał wyścig. Emocje wtedy były ogromne, a akcji na torze było równie dużo. A w tym roku? Mimo bardzo niestandardowego układu na starcie: Bottas z pole position a w pierwszej linii wraz z nim Vettel. Za nimi Verstappen, dla którego to Grand Prix było już setnym startem w F1, oraz Leclerc. Hamilton rekordowo nisko, bo zakwalifikował się dopiero na piąte miejsce tuż obok Albona, startującego na miększej mieszance od niego. To nie miało prawa skończyć się tak, jak się skończyło.
Choć jeszcze jako tako start się obronił swoim widowiskiem. Verstappen a później Hamilton wyskoczyli przed Vettela. Z tyłu Albon został katapultowany po kontakcie z Sainzem. Wracając do Seba, tuż przed pierwszą strefą DRS połknął go również Leclerc, a przy ostatnim sektorze toru spadł za… Norrisa i Ricciardo. Już wtedy wydawało mi się to dziwne i podejrzewałem jakąś usterkę. Nie musiałem jednak długo czekać. Niemiec poskarżył się, iż prawdopodobnie jakieś uszkodzenia pomimo braku kontaktu, po pojazd „wpadał w nadsterowność jak szalony”. Patrząc na nawierzchnię toru nie powinno to nikogo zdziwić. Jednakże apogeum nieszczęścia Vettela w tym wyścigu było 7 okrążenie w czasie którego… pękło mu zawieszenie, a przednia lewa opona zaczęła unosić się nad nawierzchnią. Wyścig dla Niemca w tym momencie się zakończył, a uszkodzenie zawieszenia odebrało nam kierowcę, który jeszcze przed wyścigiem był zapewne dla wielu pretendentem do zwycięstwa. Szkoda, bo być może walka o zwycięstwo byłaby ciekawsza.
Albo przynajmniej zobaczylibyśmy wewnętrzny pojedynek między kierowcami Ferrari. Bo dobra forma kwalifikacyjna stajni z Maranello nie przełożyła się na niedzielę. Przez to Leclerc ukończył dopiero ponad 40 sekund za trzecim Verstappenem. Na pewno nie tak ten weekend wyobrażał sobie Mattia Binotto, a na pewno nie spodziewał się takiego słabego występu swojego zespołu w trakcie wyścigu, który odbywał się w dniu jego pięćdziesiątych urodzin.
Przejdźmy teraz na chwilę do kierowców środka stawki. Byliśmy świadkami kilku walk, jednakże chyba najbardziej zacięta była ta między Perezem a Kvyatem. Jednakże w trakcie tego pojedynku w team radio Rosjanina puszczono hard bass, bo jego dive-bomba zakończyła się kolizją, w której uszkodził spoiler w bolidzie Racing Point, a sam Perez został wypchnięty poza tor. Za ten wyczyn Daniił dostał 5 sekund kary, co wyrzuciło go z punktowanego 10 miejsca na 12 pozycję.
Ale przebieg wyścigu najbardziej zmienił Kevin Magnussen, a konkretniej awaria w jego układzie hamulcowym. 4 okrążenia przed końcem przy zakręcie numer 12 z felgi nagle ulotnił się czarny dym, po czym bolid Haasa wylądował w pułapce żwirowej. To spowodowało wystawieniem żółtej flagi na długości całego drugiego sektora. A to wpłynęło w sposób drastyczny na walkę w czołówce.
Kiedy Bottas i Verstappen jechali ze strategią na 2 pit stopy, w przypadku Hamiltona zadecydowano na jeden zjazd. To się odbiło na rywalizację pod koniec, kiedy w końcu coś w wyścigu zaczęło się dziać. Valtteri bez problemu wyprzedził Lewisa, ale do Brytyjczyka niebezpiecznie zaczął się zbliżać również Max. Było już naprawdę blisko bezpośredniego starcia pomiędzy Hamiltonem na starych hardach, a Holenderem na świeższych mediumach. I kiedy wszyscy gotowali się na pojedynek, nagle w walce przeszkodziła wspomniana żółta flaga. Przez to na ostatnim okrążeniu, kiedy Verstappen był najbliżej Lewisa, nie mógł go zaatakować, bo w takiej sytuacji występuje absolutny zakaz wyprzedzania. A z racji na to że trzeci sektor nie daje zbytnio miejsca na dobry i pewny manewr wyprzedzania, Hamilton utrzymał za sobą Maxa. Zwycięstwo natomiast padło łupem Bottasa.
Czwarty z ogromną stratą ukończył Leclerc, który cały wyścig znajdował się na ziemi niczyjej. Albon natomiast przejechał naprawdę solidny wyścig. Po kolizji z Sainzem i przymusowym pit stopie odrobił straty z końca stawki i ostatecznie ukończył piąty. Daniel Ricciardo po masie problemów w sezonie w końcu zaliczył przyzwoity występ i ukończył na 6 miejscu jako „best of the rest”. Za Australijczykiem dojechał duet McLarena, ale tym razem z Lando na czele. 2 punkty Hulkenberga na 9 miejscu na pewno będą pomocne w umocnieniu Renault na 5 miejscu, bo na dogonienie McLarena nie ma już zbytnio co liczyć. Ostatni punkt trafił do zespołu Racing Point za sprawą Pereza. Pierwszy z niepunktowanej dziesiątki ukończył Kimi Raikkonen. Za nim zakwalifikował się Kvyat w związku z wspomnianą wcześniej karą za kontakt z Perezem. Dalej trzynasty Stroll, czternasty Giovinazzi i piętnasty Grosjean. Jednym z największych przegranych wyścigu stał się Gasly, dla którego zarówno weekend, jak i wyścig były naprawdę solidne. Dobry wynik w wyścigu pokrzyżowała natomiast walka z Perezem o 9 miejsce. W czasie niej doszło do kontaktu, który uszkodził zawieszenie Francuza, zmusił go do zjechania do alei i wycofania z wyścigu. Ostatecznie jednak w wyścigu zakwalifikował się on przed Russellem, który jest ostatnim kierowcą, który przekroczył linię mety. Awaria Magnussena nie przeszkodziła mu w byciu zakwalifikowanym na 18 miejscu pod koniec wyścigu. Jedynymi niezakwalifikowanymi w tym wyścigu jest Kubica, który wycofał się z wyścigu po wycieku w układzie hydraulicznym, oraz Vettel po złamaniu zawieszenia, które to zapewne złamało też serca sporej liczbie fanów stajni z Maranello.
Aha, zapomniałbym, w ten weekend Hamilton przypieczętował swój szósty tytuł. Choć i tak już pewnie o tym słyszeliście, a do tego od dawna było pewnym, że tylko nieszczęście przeniosłoby walkę o mistrzostwo na następny weekend Grand Prix. Ten odbędzie się już za 2 tygodnie na brazylijskim torze Interlagos i miejmy nadzieję, że dostarczy nam zarówno znacznie lepsze ściganie, jak i więcej emocji w związku z tą walką.
Miłośnik motoryzacji i motorsportu. Staram się cieszyć pasją na różne sposoby – od dziennikarstwa, przez amatorską rywalizację na torze, po konstruowanie bolidów w ramach AGH Racing – zespołu Formuły Student.