Alexander Albon praktycznie pogrzebał swoją karierę w wyścigu na Imoli. Taj podczas walki obrócił się i po raz kolejny ukończył bez punktów.
Alexander Albon z pewnością nie może zaliczyć ostatnich tygodni, a nawet miesięcy do łatwych. Jego fotel jest, a w zasadzie był bardzo niepewny, ponieważ po wyścigu o Grand Prix Emilli-Romanii można otwarcie powiedzieć, że za rok Taja w Formule 1 raczej nie zobaczymy. Nie ma co ukrywać, Albon jest sam sobie winny. W ciągu 22. wyścigów w Red Bullu tylko raz stanął na podium. Co prawda gdyby nie Lewis Hamilton najprawdopodobniej sztuka ta udałaby mu się trzy razy, lecz wciąż jest to mało imponująca liczba. Do tego w sezonie, w którym Max Verstappen rzuca rękawicę Mercedesom i niejednokrotnie je rozdziela Taj nie potrafi nawet porządnie odjechać reszcie stawki. Zazwyczaj jego dobre zdobycze punktowe były naprawdę wyszarpane pomimo przewagi, którą bolid Red Bulla ma nad innymi konstrukcjami. Dla stajni z Milton Keynes jest to niekomfortowa sytuacja, ponieważ Verstappen przez braki drugiego kierowcy pozostaje osamotniony strategicznie i ciężko mu pokonać duet, który może sobie pomóc.
Kulminacją tego są ostatnie cztery rundy. Po zdobyciu przez Albona podium na Mugello, kierowca Red Bulla miał kontynuować dobrą pracę i wejść na poziom regularnego przywożenia conajmniej 10 “oczek” co weekend. Jak wyszło naprawdę? Alexander Albon zdobył 1. Dosłownie jeden punkt w czterech wyścigach. Z czego runda na Imoli jest przysłowiowym gwoździem do trumny, który o ironio wbity został 1 listopada.
Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia co się stało. Nie wiem czy doszło do jakiegoś kontaktu, czy to wina zimnych opon podczas utraty docisku. To wszystko wydarzyło się niesamowicie szybko. Oczywiście byłem pierwszym samochodem przed tymi, którzy założyli softy, więc naturalnym było to, że ciężko będzie ich zatrzymać. Patrząc na sytuację po fakcie mogliśmy zrobić coś inaczej i zjechać do boksu. Mogliśmy mieć dziś podium, a skończyliśmy na ostatniej pozycji.
Alexander Albon
Foto. materiały prasowe zespołu