W niedzielę wszyscy z przykrością dowiedzieliśmy się, iż legendarny założyciel zespołu Williams, Sir Frank Williams, zmarł w szpitalu. Z relacji rodziny wiemy, iż nie cierpiał, a pogłębiająca się choroba w końcu pokonała Franka. To wielka strata w świecie F1, gdyż Frank przez wiele lat był świetnym szefem, a także zapalonym pasjonatem dyscypliny. Ta informacja nieco przyćmiła inne wiadomości z padoku przed dwoma decydującymi wyścigami o tytuł. Jedno jest pewne – podczas Grand Prix Arabii Saudyjskiej wszyscy kierowcy będą jechać dla Franka.
Jak pasja stała się maszyną do wygrywania
Frank Williams od zawsze był pasjonatem wyścigów, wcześniej był także kierowcą w niższych seriach. Od zawsze chciał jednak założyć własny zespół w F1. Na początku współpracował z włoskim producentem samochodowym De Tomaso, potem z koncernem naftowym Motul. Sam nie miał wiele pieniędzy, dlatego prosił innych o pomoc. Jednak obie współprace nie były zbyt długie i Williams postanowił w końcu założyć własną ekipę. W pierwszym roku startów, w sezonie 1977, Williams używał bolidu March 761. Rok później zespół zaprezentował już własną maszynę, której głównym projektantem był Patrick Head. Współpraca między tą dwójką nie zawsze była idealna, ale zaowocowała wieloma mistrzowskimi tytułami.
Pierwszy z nich przyszedł dość szybko – już w 1980 roku Williams FW07B był bardzo konkurencyjnym zespołem i walcząc do ostatniej rundy, Alan Jones zdobył swój pierwszy tytuł za kierownicą brytyjskiego zespołu. W klasyfikacji konstruktorów zespół z Grove miał aż 54 punkty przewagi nad kolejną stajnią, co przy tamtym systemie punktacji było kolosalną różnicą. Ekipa Franka Williamsa na tym nie poprzestała. Co więcej, w latach 80. i 90. cały czas byli albo znaczącą, albo nawet dominującą stajnią w Formule 1. Zespół Williams to przecież drugi najbardziej utytułowany zespół w całej historii Formuły 1! W zespole z Grove ścigało się wielu znakomitych kierowców: Alan Jones, Keke Rosberg, Nelson Piquet, Ayrton Senna, Alain Prost, Jacques Villeneuve, Damon Hill, Jenson Button i wielu, wielu innych.
Dzisiaj jest wręcz nie do wyobrażenia, aby prywatny zespół bez wielkiego zaplecza finansowego w kilka lat był stajnią, która zdobywa mistrzowskie tytuły. To tak jakby Haas miał po 4 sezonach startów walczyć z Mercedesem o zwycięstwa. Nierealne? Dla Franka nic nie było niemożliwe… Oczywiście wtedy były zupełnie inne czasy i nie trzeba było wydawać tak wiele pieniędzy na Formułę 1, ale jednak, po dziś dzień, tylko Ferrari jest bardziej utytułowanym zespołem. Stajnia z Maranello wydaje na Królową Motorsportu ogromne pieniądze, a Frank nie miał żadnego bogatego wujka ani żadnego spadku po ojcu. Do wszystkiego doszedł sam.
Jednak los nie był łaskawy…
W 1986 roku jadąc na lotnisko w Nicei, Frank uległ bardzo poważnemu wypadkowi. Trafił po nim do szpitala i okazało się, że do końca życia będzie musiał jeździć na wózku. Mógł on jedynie delikatnie ruszać rękami. Dla mężczyzny, który jest ciągle w ruchu i ma prędkość we krwi brzmiało to jak wyrok. Jednak on nie zrezygnował z niczego. Ciągle był szefem zespołu i znajdował się w padoku F1. Mówiono tam, iż 5 minut rozmowy z Frankiem było bardziej wartościowe niż wszelkie posiedzenia i zebrania. Williams bardzo mocno przeżył śmierć Ayrtona Senny. On sam był w epicentrum zdarzeń i nawet został oskarżony o śmierć Brazylijczyka (kwestia włoskiego prawa), jednak po 7 latach sprawę umorzono.
W XXI wieku zaczęło już być nieco gorzej. Williams próbował podgryzać Ferrari, jednak tylko w 2003 roku Juan Pablo Montoya realnie walczył o tytuł. Były tylko miejsca podium i pojedyncze zwycięstwa. Jednak w czasie, gdy koncerny tytoniowe wydawały wiele milionów na zespoły F1, stajnia Franka Williamsa nie była na tak wysokim poziomie jak wcześniej. W międzyczasie otrzymaliśmy nieoczekiwany triumf odniósł Pastor Maldonado w GP Hiszpanii 2012, co było tylko wyjątkiem od reguły. Światełko w tunelu pojawiło się w 2014 roku, gdy zespół zaopatrzony w silniki Mercedesa poszybował w górę stawki. Szczęście nie trwało jednak długo, gdyż po paru latach cała przewaga wyparowała. Problemy finansowe Wiliamsa były coraz większe, aż w końcu w zespół został sprzedany amerykańskiej spółce Dorilton Capital. Pewna era się zakończyła, jednak historia Franka Williamsa jest dowodem na to, że marzenia się spełniają. Do zobaczenia w innym świecie, Frank!
Ostatni akord walki o tytuł F1
Świat Formuły 1 jest pogrążony w żałobie, ale sezon jeszcze się nie zakończył. Nieustannie możemy emocjonować się walką o tytuł, która z weekendu na weekend nabiera rumieńców. Max Verstappen ma przewagę tylko 8 punktów nad Hamiltonem, natomiast Mercedes wyprzedza Red Bulla o 5 oczek. To wręcz niesamowite, że po 20 wyścigach sytuacja w obu klasyfikacjach jest tak otwarta. Z jednej strony większość obserwatorów stawia na Hamiltona i Mercedesa. Atomowy silnik i kosmiczna forma Brytyjczyka ma dać kolejne tytuły mistrzowskiej ekipie z Brackley. Jednak z drugiej strony, Red Bull i Honda mają mieć poprawki na dwa ostatnie wyścigi sezonu. Zobaczymy, czy faktycznie dadzą one coś ekstra Verstappenowi. Holender jest pierwszy raz w sytuacji, gdzie musi się bronić, aby zdobyć tytuł mistrzowski. Pytanie czy kara za ewentualną zmianę silnika nie pogrąży Maxa. Tor Jeddah wygląda na obiekt, gdzie może wydarzyć się absolutnie wszystko. Ktoś kiedyś stawiał tu chyba na zwycięstwo Ferrari, ale może z tym bądźmy ostrożni…
Poza tym mieliśmy kolejne docinki na linii Horner – Wolff, a Fred Vasseur ma zapchaną skrzynkę mailową. Oczywiście też cały czas jest na linii, odbierając setki telefonów od chińskich sponsorów. Efekt Zhou już działa, pytanie czy młody Chińczyk da sobie radę z presją, która już jest na niego nałożona w padoku F1.