Charles Leclerc zaliczył podczas GP Styrii podróż z piekła do nieba. Przez moment był ostatni, a skończył na siódmej lokacie.
Charles Leclerc jest w tym sezonie synonimem konsekwencji i pewnych punktów. Ta sztuka nie udała mu się jedynie w Monako i we Francji. Na jego domowym torze zespół nie przewidział ogromu szkód w jego bolidzie i Monakijczyk nie miał nawet możliwości ustawienia się na starcie po wypadku w ostatniej sesji kwalifikacyjnej. We Francji z kolei Ferrari miało ogromny problem ze zużyciem opon i o punktach tak naprawdę trudno było w ogóle marzyć.
W Spielberg mogło być podobnie. Leclerc już po pierwszym okrążeniu musiał zjechać do alei serwisowej w celu wymiany przedniego skrzydła. Spadł na ostatnią pozycję i praktycznie pewne było, że nie uda mu się zdobyć żadnych punktów. Wyścig z perspektywy Leclerca stał się jedną wielką gonitwą. Co jakiś czas kibice mogli obserwować, jak Monakijczyk zabiera się za kolejnych rywali. Taki bieg zdarzeń utrzymywał się aż do momentu, gdy kierowca zameldował się na siódmej lokacie. Charles został wybrany kierowcą dnia, moim zdaniem zdecydowanie zasłużenie. Sam zresztą uważa, że to był jeden z lepszych wyścigów w jego dotychczasowej karierze.
Patrząc na to, jak wyglądało nasze pierwsze okrążenie, był to dla nas niesamowity wyścig. Byliśmy niesamowicie szybcy i gdyby nie ten błąd na początku, mogliśmy powalczyć o jeszcze lepsze miejsce. Mieliśmy niesamowite tempo. Stanęliśmy przed ogromną szansą. Myślę, że był to jeden z najlepszych wyścigów w całej mojej karierze. Oczywiście z pominięciem pierwszego kółka.
Charles Leclerc
Ferrari może zacierać ręce przed GP Austrii. Ich kierowcy zajęli odpowiednio 6. i 7. miejsce. Patrząc na to, jak wyglądał poprzedni wyścig, włoska ekipa może powalczyć nawet o podium.
Co oczywiste, nie mogę już się doczekać kolejnego weekendu. Ten dzień był naprawdę wyjątkowy. Mam na myśli to, że dawno nie mieliśmy tak dobrego tempa. Bardzo dobrze się to oglądało.
Charles Leclerc
Foto. materiały prasowe zespołu