Jarosław Wierczuk to jedna z najbardziej zasłużonych postaci dla polskiego motorsportu. W 1995 roku testował bolid F1. Czy miał wtedy szansę na fotel?
W 1995 roku do świata Formuły 1 dołączył włoski zespół Forti. Jego kierowcami zostali Brazylijczycy – młody Pedro Diniz oraz weteran Roberto Moreno. Obaj zawodnicy przez cały sezon nie zdołali zdobyć ani jednego punktu. Najbliżej tej zdobyczy był Diniz, który ukończył szalony wyścig w Adelajdzie na siódmym miejscu. Brazylijczycy nie byli zadowoleni z osiągów auta, przez co mimo dobrej perspektywy na kolejny sezon odeszli z zespołu. Właściciele w szczególności odczuli odejście Diniza, bowiem to właśnie dzięki niemu firmy takie jak Parmalat czy Marlboro sponsorowały Włochów. W związku z tym właściciele, aby znaleźć nowych kierowców, jesienią zorganizowali testy na kilku włoskich torach. Tutaj do gry wchodzi nasz rodak – Jarosław Wierczuk.
Wśród zaproszonych zawodników byli głównie Włosi z przeszłością w F1, m.in. Luca Badoer, Andrea Montermini czy Giovanni Lavaggi. Zaproszono także gości z zagranicy. Wśród nich z kolei byli m.in. Japończyk Hideki Noda, Francuz Franck Lagorce oraz Wierczuk, który był najmłodszym uczestnikiem testów. Na wspomnianych testach najlepiej poradził sobie Andrea Montermini, którego włodarze zakontraktowali jako pierwszego kierowcę. Walka o drugi fotel rozegrała się pomiędzy Badoerem a Nodą. Ostatecznie zakontraktowano tego pierwszego mimo faktu, że zatrudnienie Japończyka dałoby wiele potencjalnych korzyści. Wśród nich była na przykład możliwość przejścia na silniki Hondy, które w tamtych czasach były bardzo dobre. Rola kierowcy rezerwowego przypadła z kolei Lagorce.
W chwili testów Warszawianin miał 18 lat. Z racji tego, że był jednym z ulubieńców prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, który widział w nim wielki talent, bez problemu udało się zgromadzić potrzebne pieniądze na testy. Odbywały się one na torze o długości mniej więcej 2.5 km zlokalizowanym w miejscowości Magione. O samej sesji testowej wiemy niewiele. Nie znamy konkretnej daty ani czasów, a w internecie można znaleźć tylko jedno zdjęcie w tragicznej rozdzielczości, które możecie zobaczyć poniżej. Łatwo jednak wyciągnąć wniosek, że Polak nie poradził sobie na tyle dobrze, by Włosi byli zainteresowani jego usługami. Jednakże gdyby podjęto kilka innych decyzji, Wierczuk mógłby dysponować kilkumilionowym budżetem.
W 1996 r. do świata Formuły 1 zawitały dwie polskie firmy. Pierwszą z nich był „Sokół Helicopters”, która co ciekawe w dalszej części sezonu wspierała zespół Forti. Druga to słynna „Kremlyovskaya”, która na sponsoring zespołu Jordan wydała zawrotną w tamtych czasach sumę 2.5 miliona franków szwajcarskich. Warto dodać, że „Kremlyovskaya” była oficjalnym sponsorem wyścigu w Monako. Gdyby obie firmy połączyły siły, a rząd dołożył swoją cegiełkę, polski kierowca mógłby dysponować budżetem w okolicach nawet pięciu milionów franków szwajcarskich. (Abstrahując, szwedzcy udziałowcy firmy Sokół byli zakochani w F1. Zresztą szef konsorcjum, gdy zobaczył reklamę polskiej firmy, postanowił udać się na niemałe zakupy do Polski) Tak się jednak nie stało, bowiem zawiniła – nie pierwszy raz zresztą – polska mentalność. Jak sam Wierczuk przyznał, nikt po prostu nie był gotowy na sukces.
Być może gdyby Polak ciut lepiej spisał się na testach, a sponsorzy wyłożyliby grube miliony, to właśnie Wierczuk, a nie Robert Kubica byłby pierwszym kierowcą z naszego kraju, który wziął udział w wyścigu Formuły 1. Czasu jednak nie cofniemy i nigdy nie dowiemy się, co by było gdyby…