Założyciel | Redaktor naczelny Pasjonat motoryzacji i marketingu - wielu mówi, że urodził się z benzyną we krwi, lecz lekarze wciąż mają wątpliwości jak to możliwe.

Coraz mniej samochodów sportowych na rynku jest w stanie zapewnić emocje na wysokim poziomie, a dzisiejsze produkty motoryzacyjne są coraz bardziej idioto odporne, aby przypasować do większej grupy odbiorców. Tak, żyjemy w społeczeństwie ludzi, którzy nie potrafią jeździć.

Należę do pokolenia Z, więc stereotypowo można mi zarzucić, że nic nie wiem o życiu, a moja codzienność ogranicza się do świata wirtualnego, bo przecież w nim się wychowałem. Pozwoliłem sobie odwiedzić Wikipedię, aby dowiedzieć się, jakie cechy ma pokolenie Z i prawie ze wszystkim się mogę zgodzić co do swojej osoby. Właśnie, odwiedziłem Wikipedię, czyli wszystko się zgadza… W ten oto sposób zdefiniowałem swoją osobę. Skoro już wiecie, po części kim jestem, to czas przejść do aspektu motoryzacyjnego.

Od kilku lat zajmuję się prowadzeniem redakcji motoryzacyjnej, a to z kolei mocno zdefiniowało moje doświadczenia w zakresie poznawania motoryzacji z różnej strony. Przez ostatnie lata miałem okazję przejechać się sporą ilością samochodów. Ile dokładnie? Nie wiem, nie liczę, ale bywa, że w ciągu tygodnia mam okazję siedzieć za kierownicą Fiata Pandy z 2007 roku, aby potem płynnie przejść do Lamborghini Huracan, a przy okazji odwiedzić Porsche 911 GT2 RS, Ferrari Testarossę i inne mniej lub bardziej ciekawe samochody, o których nie czas dzisiaj mówić. Powiedziałem w ciągu tygodnia? Czasami dzieje się to w ciągu kilku godzin, a znajomi śmieją się ze mnie, że gdy wsiadam do swojego samochodu, to nie umiem go obsłużyć. Nie mówię tego, aby się chwalić, bo etap chwalenia się “lepszymi” samochodami mam już za sobą, przynajmniej częściowo, bo teraz pokazuję auta, jeśli w ogóle, którymi jeżdżę w innym celu niż pokazanie się przed znajomymi, jakie to kluczyki trzymam w ręce (zdjęcia z kluczykami do auta klasy premium, siedząc w autobusie nigdy u mnie nie zobaczycie). Mówię, a w zasadzie obrazuję po krótce przekrój aut, z jakimi mam do czynienia, po to, aby trochę pokazać, że nowe samochody sportowe, i te z nieco niższej półki, ale również te z absolutnego topu, są trochę mi bliskie, a bardziej trafne byłoby określenie – znajome.

Nowe znaczy bezpieczne

Dlaczego samochody sportowe są coraz bardziej idioto odporne?

Na przestrzeni ostatnich lat było sporo samochodów, które wspominam lepiej lub gorzej, które wywołały u mnie dreszcz emocji i takie, które raczej były mi obojętne. Nie chcę zabrzmieć, jak typowy boomer, chociaż już usłyszałem takie określenie pod swoim adresem (przypomnę, pokolenie Z), ale dzisiaj samochody tracą swoją duszę. Wsiadając za kierownicę samochodu z lat 70. kiedy to wspomaganie nie było obecne na liście wyposażenia, a moc silnika miała wartości dwucyfrowe, okazuje się, że prędkość 50-60 kilometrów na godzinę wzbudza większe emocje, niż jazda z 2-ką lub 3-ką z przodu, autem za milion czy dwa. To jest trochę paradoks naszych czasów, bo coraz więcej aut sportowych, klasy premium jest idioto odpornych. Co to znaczy, że są idioto odporne? To znaczy, że kupując samochód, gdzie świadomie decyduję się na dużą moc, wręcz kosmiczne osiągi, dostaję produkt, który po czasie, bardzo krótkim, przestaje generować emocje. Płacąc za auto milion, dwa czy trzy, dostajemy produkt, który jest tak zaprojektowany, że wybierając nawet najbardziej “radykalne” ustawienia, to auto prowadzi się jak po sznurku, z chirurgiczną precyzją, przewidywalnie.

Teraz wystawiam się trochę na strzał wszystkim oponentom, którzy mogą przyjść i powiedzieć, że się nie znam, że gadam głupoty i farmazony, a w ogóle to w dupie mi się poprzewracało. Mnie to bardzo cieszy, bo to punkt wyjściowy do dyskusji, a być może nie mam racji – kto wie. Mimo to polecam wszystkim, zarówno tym, którzy się ze mną zgadzają, jak i nie, wsiąść do samochodu z lat 80., 90., który ma 300-400 koni mechanicznych i udać się na pół godzinną przejażdżkę. Wrócić, zmienić samochód na nowe auto o mocy 600-800 koni mechanicznych i przejechać się tą samą trasą. Nie mam wymagań, aby to była kręta górska droga albo techniczny fragment rodem z odcinka specjalnego WRC. Obojętnie, droga nie ma znaczenia, przynajmniej w tym wypadku. Gwarantuję, że jeśli wsiądziecie za kierownicę auta z lat 80.,90., które ma połowę mocy dzisiejszego sedana, to będziecie mieli gęsią skórkę, a przed wycieczką, polecam nie jeść niczego wielkiego, bo szybko zwrócicie. Absurd “starych” samochodów polega na tym, że przy ich projektowaniu, kierowano się innymi kryteriami. Tam nie skupiano się na komforcie, emisji spalin i tym podobnych tworach, tam miały być emocje, dusza i charakter. Kiedy wciskasz sprzęgło i próbujesz skręcić kierownicę, a kolumna kierownicy spycha Ci stopę ze sprzęgła, bo nikt nie myślał o jakiejś obudowie na ten element, to wiesz, że tu chodziło o coś więcej.

Umiejętności nie są wymagane

Dlaczego samochody sportowe są coraz bardziej idioto odporne?

Ja nie wymagam, aby nowe auta były zabójcze, żeby jazda nimi powodowała odruch wymiotny z przeciążeń. Nie. Tu chodzi o to, że nowe samochody są tworzone po to, aby mógł nimi pojechać każdy. Nie ważne czy na co dzień jeździsz autem o mocy 100, 300 czy 1000 koni mechanicznych – masz wsiąść do nowego auta sportowego i masz umieć je poprowadzić. Nie ważne, czy będzie pogodny letni dzień z temperaturą 35 stopni, czy zimny zimowy wieczór z padającym śniegiem i temperaturą poniżej zera – to auto będzie prowadzić się tak, abyś ty umiał nad nim zapanować. Uważacie, że nie mam racji? To mam świetny przykład. Mamy zimę, a to oznacza śnieg, niskie temperatury i średnie warunki do jazdy po drogach. Spójrzcie na ulice polskich miast – z roku na rok coraz więcej samochodów zimą wyjeżdża na drogi. To jest efekt dwóch czynników: po pierwsze coraz więcej Polaków decyduje się na zakup sportowego samochodu – bardzo dobrze! Ludzie się bogacą (przynajmniej niektórzy). Po drugie, coraz więcej ludzi przekonuje się, że poziom umiejętności do prowadzenia sportowych samochodów w niesprzyjających warunkach wcale nie jest wysoki.

Osobiście zauważyłem, że sportowe samochody, również z najwyższej półki, sprawiają mi coraz mniejszą radość. Brzmi to bardzo pazernie, egoistycznie, narcystycznie. Różnica jest taka, że mnie na te samochody po prostu nie stać, a jak to ostatnio ładnie powiedział mój dobry znajomy: “ten samochód nie jest za drogi, po prostu jeszcze nie masz na niego kasy, co nie musi być stanem na stałe“. Bardzo ładne słowa Adamie. Ostatnim samochodem, który faktycznie mnie ciągle trzymał w stanie podwyższonego napięcia nerwowego, było BMW M2 Competition. Chociaż pewnie niektórzy stwierdzą, że to auto jest zaledwie usportowione, to ja będę trzymał się przy swoim, że to samochód sportowy. Jeśli jedziesz autem, masz włączoną kontrolę trakcji, a ona budzi się do życia na 4. biegu, to znaczy, że ktoś zaprojektował to auto w taki sposób, aby nie pozwolić Ci się zdekoncentrować. W zasadzie to skłamałem, ostatnim samochodem, który wywołał niesamowite emocje na mnie był Jeep Wrangler Rubicon, ale to temat na inną opowieść. Wracając do sedna, w M2 Competition nie możesz sobie pozwolić na przypadkowy wybryk w postaci średnio pewnego poślizgu bokiem. Jak nie umiesz jeździć, to zimą zmień samochód. To jest zabawka i kupując ją, wiesz na co się decydujesz.

Elektryczna przyszłość

Tutaj wskażę niebezpiecznie nieco na auta elektryczne. W nich odchodzi nam walor dźwiękowy, który bądź co bądź, w autach sportowych jest ważny. Okej, nie ma dźwięku. Jest za to jeszcze więcej elektroniki i choć moc oraz osiągi w takim aucie są kosmiczne, to wcale nie budzą one większych emocji, bo papier przyjmie wszystko, a finalnym rozrachunku naszego udziału w całej tej zabawie jest naprawdę mało. Elektronika w znacznej mierze i tak nas kontroluje, nawet jak rzekomo wyłączymy wszystkie systemy, co jest naszą świadomą decyzją. Czyli wracamy do punktu wyjścia, że są to auta idioto odporne, ale może to i dobrze?

Finalnie dochodzę do wniosku, że to wszystko napisane wyżej nie ma sensu, bo przecież patrząc na to, co dzieje się na drogach, to 99.9% kierowców nie ma zielonego pojęcia o jeździe samochodem. Jeśli więc damy im auto o mocy 400 czy 800 koni mechanicznych, to tak, jakbyśmy dali im odbezpieczony rewolwer i puścili w tłum. Dobra, żartowałem, do każdego samochodu sportowego powinno być dodane hasło inspirowane pewną siecią marketów sprzedających elektronikę “Samochody nie dla idiotów”. Wtedy możemy wrócić do projektowania samochodów przyprawiających o dreszcze, a Ci, którzy nie potrafią jeździć, powinni się najpierw doszkolić.

Wszystkich tych, których być może zaciekawiłem moją motoryzacyjną opowieścią zapraszam na mojego Instagrama, gdzie zobaczyć możecie trochę motoryzacyjnych przygód mojego autorstwa @_karolfilipiak

Foto. materiały producentów

Felieton przedstawia opinię autora na dany temat, z którą można się nie zgodzić, dlatego zachęcamy do dyskusji w komentarzach, zamiast rozpowszechniać mowę nienawiści.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *