Lata 70. były dzikimi czasami Formuły 1 i kosztowały one życie wielu kierowców. Helmuth Koinigg był jedną z najtragiczniejszych ofiar tego okresu.
Eksperci, kierowcy i inżynierowie związani z F1 są jednogłośni – survival cell, a w szczególności system Halo ocalił życie Romaina Grosjeana w feralnym wypadku podczas tegorocznego Grand Prix Bahrajnu. Tytanowy pałąk zamontowany nad głową kierowcy ochronił go przed spotkaniem ze stalową barierką, a takie starcie nie miałoby szans skończyć się dobrze. Praktycznie każdy postęp w dziedzinie bezpieczeństwa w motorsporcie poprzedza jednak jakaś tragedia, a głównym powodem, dla którego system Halo został ostatecznie zaimplementowany w bolidach, był wypadek Julesa Bianchiego podczas Grand Prix Japonii 2014. W jego wyniku Francuz po kilkumiesięcznym pobycie w śpiączce ostatecznie zmarł. F1 pamięta jednak sytuację, w której Halo mogłoby uratować kierowcę w dosłownie taki sam sposób, w jaki ochroniło Grosjeana. Tym zawodnikiem był Austriak Helmuth Koinigg.
Tor Watkins Glen już od dłuższego czasu był honorowany nagrodami za najlepszą organizację wyścigu. Nie szło to jednak w parze z bezpieczeństwem. Najgłośniejszym przypadkiem z pewnością był wypadek z 1973 roku, w którym życie stracił wieloletni partner zespołowy Jackiego Stewarta i szykowany na następcę mistrza Francuz Francois Cevert. Niestety przyszłość pokazała, że nie była to ostatnia śmiertelna ofiara na tej arenie.
Minął rok. 6 października 1974 roku odbyło się kolejne Grand Prix Stanów Zjednoczonych na Watkins Glen. Nasz bohater, Helmuth Koinigg błysnął podczas poprzedniego wyścigu o Grand Prix Kanady na Mosport i w naprawdę słabym Surteesie zajął dziesiątą lokatę. Zaważyło to na przedłużeniu kontraktu z ekipą zarządzaną przez mistrza świata Johna Surteesa o kolejny rok. Jak się jednak okazało, nie dane mu było jeździć w F1 w sezonie 1975.
Start wyścigu był dość chaotyczny – Mario Andretti został zdyskwalifikowany za zewnętrzną pomoc we wprawieniu auta w ruch, a Denny Hulme po raptem czterech kółkach doznał awarii silnika. Na siódmym okrążeniu z rywalizacji odpadł również Jacky Ickx. Tragedia, o której jest dzisiejszy tekst, wydarzyła się jednak trzy kółka później. Koinigg prawdopodobnie w wyniku awarii zawieszenia uderzył w stalową barierkę ARMCO. Prędkość nie była wielka i Austriak zapewne wyszedłby z tej kolizji bez szwanku, gdyby nie jeden kluczowy szczegół – barierka była nieprawidłowo zamontowana i w momencie uderzenia rozczepiła się na dwie części. Dolna połówka przyjęła całość uderzenia, podczas gdy górna pozostała nienaruszona. To właśnie ona spowodowała śmierć kierowcy.
Koinigg uderzył w ostro zakończony kawał metalu, który zadziałał niczym gilotyna. W słowie ,,dekapitacja” nie ma cienia przesady, bowiem głowa zawodnika Surteesa została całkowicie odcięta od reszty ciała i odleciała – według doniesień korespondentów – kilkadziesiąt metrów od bolidu. Stewardzi oraz kibice mogli tylko przyglądać się makabrycznej scenie śmierci, której raczej nikt nie chciałby ujrzeć na własne oczy.
Czasy były rzecz jasna zupełnie inne. Głowę Koinigga więc przyniesiono i postawiono na samochodzie, całość została przykryta płachtą i… tyle. Wyścig trwał dalej. Z naszej perspektywy może brzmieć to niewiarygodnie, lecz takie były realia ówczesnej Formuły 1.
Siedemnaście okrążeń później o wypadku Koinigga dowiedział się zespół, który z miejsca postanowił wycofać z wyścigu swojego drugiego kierowcę, Jose Dolhema. Na 38. kółku zaś w wyniku awarii zawieszenia odpadł Niki Lauda. Kierowca Ferrari był załamany informacją o tragicznej śmierci swojego rodaka.
Niestety śmierć Koinigga została zepchnięta – celowo czy też nie – na dalszy plan. Swój drugi tytuł mistrzowski przypieczętował bowiem w tamtym wyścigu Emerson Fittipaldi i to on skradł tamtego dnia całe show. Kierowcy próbowali co prawda zwracać uwagę na kwestię bezpieczeństwa barierek ARMCO, lecz FIA nie zdawała się zbytnio tym przejmować. Federacja uważała, iż globalny kryzys naftowy jest sprawą mającą wyższy priorytet niż bezpieczeństwo kierowców. W 1974 roku taka argumentacja mało kogo dziwiła. Nie pomógł też fakt, iż Koinigg nie cieszył się wśród kibiców największą sławą i jego śmierć była tylko ,,jedną z wielu”. Nic więc dziwnego, że fotografii z tego incydentu jest jak na lekarstwo, a ich jakość pozostawia wiele do życzenia.
Jeszcze kilka lat temu kierowcy nie mogli nawet śnić o standardach bezpieczeństwa, jakie teraz utrzymuje Formuła 1. Uczenie się na błędach oraz kosztem żyć najodważniejszych i najszybszych zawodników na świecie przyniosło jednak skutki. Wystarczy tylko zwrócić uwagę na niedawny wypadek Grosjeana, czy przerażającą kraksę Fernando Alonso z Grand Prix Australii w 2016 roku. F1 nigdy nie będzie bezpieczna, lecz aktualnie jest bezpieczna jak nigdy.
Foto. ChronoGP; YouTube
Comments