Hybrydowe Suzuki? Swift z Hybrydą? Te hasła kiedyś były nie do pomyślenia, ale w dobie ekologii stały się faktem, który stawia nas w nowej rzeczywistości
Swift dzięki swojej obecności na rynku od ponad 36 lat wyrobił sobie już całkiem niezłą pozycję w segmencie B. Mimo, że wciąż liderem jest Yaris…Przypomnijmy też, że żyjemy w czasach gdzie numerem jeden jest ekologia, a że „liderem” w łączeniu elektryki i benzyny jest właśnie Toyota, to i Suzuki postanowiło wykraść kawałek dość dużego tortu… Tak oto odebrałem Suzuki Swift Hybrid w wersji Elegance.
Hybryda Suzuki w przeciwieństwie do np. tej w, tfu, Priusie nie jest aktywna ciągle. Ba, jak się ktoś postara to w ogóle jej nie odczuje! To więc co to za wynalazek? SVHS, czyli Smart Hybrid Vechicle by Suzuki, to tradycyjny, w tym wypadku 4 cylindrowy, silnik benzynowy o pojemności 1242cm2 w układzie rzędowym. 90KM przy 6000rpm, i 120Nm przy 4000rpm nie brzmią porażająco. Otóż cała magia zaczyna się po naciśnięciu guzika Start/Stop. Silnik odpala niemal bezgłośnie, a to dzięki zintegrowaniu rozrusznika i alternatora w systemie ISG. Hybryda w wydaniu Suzuki zbiera energię podczas hamowania do małego akumulatorka zaraz za kierowcą, i to naprawdę małego bo raptem 2,5kg. Akumulator „kradnie” 50Nm z silnika podczas mocnego przyspieszania i daje 50 od siebie, przez co mamy spalać mniej benzyny i być bardziej eko. W teorii to ma dać ok 0.3l/100 oszczędności, a mieście aż 3x tyle. Ale nie będę zanudzał „ciekawostkami” niczym James May, będzie krótko. To działa. Nie mam specjalnie ciężkiej nogi, ale postanowiłem przestać jeździć eko, włączyłem wskazania moc/moment na desce rozdzielczej i ogień. Nie byłem w stanie przekroczyć 5,5l/100km w cyklu miejskim. Po prostu się nie da. Niby mało, prawda? Ale na auto ważące 850kg na sucho, i małym 37l baku to może dać niezłe wyniki. Idea, zmiana trybu. Ekranik ładowania akumulatora i grzeczna jazda na kropelce – i zaczęła się zabawa. Producent deklaruje 4,5l w mieście. To zawyżona wartość. Spokojnie idzie zrobić 750-850km na jednym baku, w Warszawskich korkach, specjalnie się nie starając…Ten mały elektryczny pierdek pod moim zadkiem faktycznie ma sens.
Małe autko miejskie, wiadomo już że mało pali, ale jak to się sprawuje pod aspektem serca i rozumu?
Ok, to będę cicho?
Z zewnątrz wygląda jak typowy kompakt nieeuropejski. Delikatne przetłoczenia, brak jakichkolwiek agresywnych cięć, wysoka linia drzwi, no fajnie jest. Wsiadam, ustawiam fotel pod siebie – nisko, prosto. No i mam pierwszy problem – by zobaczyć światła muszę się schylić prawie nad samą kierownicę. Niestety przy moim wzroście 186 to chyba standard…przydała by się szyba mocno wchodząca w linię dachową.
Miejsca poza tym mankamentem jest mnóstwo. Jeździłem Swiftem MK4 oraz SX4 poprzedniej generacji, więc można powiedzieć że widziałem jak to wnętrze rosło i zmieniało się. Jest naprawdę dobrze. Fajna, malutka kierownica obszyta skórą świetnie leży w dłoniach, a siedzi się zaskakująco wygodnie. Oczy me ucieszył od razu tradycyjny panel klimy – stare dobre pokrętła, mimo niedużego tabletu na konsoli. Jestem zwolennikiem teorii że niektóre rzeczy powinny być zawsze pod ręką, a nie szukane pośród dziesiątek ustawień. Tablecik też służy głównie do obsługi multimediów – muzyka, nawigacja wbudowana (ale niestety chyba nie aktualizowana), menu połączeń i podłączenie telefonu. Ciekaw jestem kiedy na naszym kochanym kraju wprowadza Android Auto…na szczęście w tym wypadku działa to bezproblemowo, niech żyją *.APK! Jest i Spotify, milutko.
Cupholder przeszedł test obiektywu – spokojnie mieści dwa.
Przesiadam się do tyłu. Nieobiektywnym jest siadać samemu za sobą mawiają…nogi mieszczę bez trudu, wygodnie, ale niestety osoba mojego wzrostu nie będzie mogła siedzieć wyprostowana. Ale hej, nie jestem raczej targetem tylnego siedzenia, więc nie ma co się przejmować.
Mały zawód czeka po otwarciu bagażnika – 265l to zdecydowanie za mało…tak może się wydawać. Sx4 miał bardzo podobne gabaryty, a rama + gondola wózka + torba jakoś się mieściła. Co prawda dość wysoki próg załadunku, ale jak się już coś podniesie to dwie średniego wzrostu osoby się zmieszczą. Suzuki, brawa dla was!
W trasę, ale czy na pewno?
Jak przystało na małe miejskie autko kierowca ma wszystko pod ręką, przełączniki blisko, tablet multimediów nie wystaje poza deskę, więc niczego nie zasłania. Pierwsze co przykuło mój wzrok to ilość “ekranów” między analogowymi zegarami. Fajny rozpraszacz uwagi, ale też świetna zabawa patrzeć na kuleczkę przeciążeń. Namiastka GT-R’a! W tym miejscu chciałbym serdecznie pozdrowić starszą panią która aż się popukała w czoło jak czerwone Suzuki z piskiem opon ruszało spod świateł. Tak, warto było!
Auto z zamysłu miejskie, ale trzeba było wyjechać na szybszą trasę. I tu Suzuki dość wyraźnie daje znać, że nie czuje się w trasie najlepiej. Powyżej 140km/h wyraźnie czuć wysoki środek ciężkości auta, a każdy silniejszy podmuch wiatru zaburza tor jazdy. O spalaniu nie ma co wspominać gdy wychodzi się ze strefy komfortu…Nie ma co, wracam do miasta. Kolejne kilometry mijają na zwyczajnych miejskich manewrach. Maluch dzielnie sobie radzi z krawężnikami, błotkiem parkingowym, tunelami w garażu podziemnym…w nagrodę prysznic. I właśnie wtedy jak spod różowej piany pokazywał się czerwony lakier dociera do człowieka, że właśnie tego oczekuje od auta. By było. Ma być wygodne – jest. Ma jeździć tam gdzie ja chcę – zgadza się. Małe – oj na pewno. Szybkie – pojęcie względne. Tu Suzuki doskonale pokazuje, że metry zdecydowanie wydają się być krótsze gdy siedzi się w środku, w głośnikach gra nasza muzyka, i wszystko się dzieje po naszemu. Pokazuje, że 90KM jest w zupełności wystarczające by się dobrze bawić, i czerpać przyjemność z przemieszczania się. Czuć ogromny charakter, takiego fajnego psiego kumpla który zawsze chce z Tobą być i się wyhasać. I właśnie dlatego uważam, że to auto jest za małe. Za małe w stosunku do swojego wielkiego charakteru.
Za udostępnienie samochodu do testu dziękuję Suzuki Polska
Galeria zdjęć Suzuki Swift
Comments