Rynek miejskich aut ze sportowym charakterem rośnie, a wybór spośród obecnych na rynku nigdy nie był tak trudny. Suzuki wyciągnęło łapki po swój kawałek tortu.

Szklanką po łapkach

Po bardzo przyjemnym tygodniu ze Swiftem Hybrid, nastał tydzień z jego usportowionym bratem. Usportowionym wyłącznie z nazwy. Przynależność należy określić już na starcie. To nie jest Hot Hatch. Co więcej – to nie miał być Hot Hatch. Tymi słowy tort dziś nie powędruje do Suzuki.

Czego oko nie widzi, tego sercu nie żal

Na parkingu zdecydowanie wyróżnia się kolorem. Kanarkowy – Champion Yellow na pewno nie da się zgubić na parkingu galerii handlowej. Swoją drogą – to odważne malowanie to jedyny bezpłatny wybór lakieru – każdy inny z bardzo ograniczonej palety pozostałych 6 barw jest za dopłatą 2090zł, i osobiście myślał bym nad Super Black Pearl bądź Pure White Pearl. No ale przynajmniej jest wesoło, wiosennie i komunikacyjnie, a nawet historycznie, bowiem kolor ten jest zgodny ze schematem malowania samochodów zespołu rajdowego Suzuki Works, który uczestniczył w Rajdowych Mistrzostwach Świata Juniorów!

W stosunku do tańszego odpowiednika na pewno rzucą się w oczy lekko poszerzone nadkola, dołożony spoiler, jak i listwy boczne na wzór tych w drogich autach. Pięknie prezentują się też dodatkowe listwy progowe z oznaczeniem Sport. Sam grill też wygląda masywniej i bardziej zadziornie. Auto przypomina mi rybę najeżkę, która nadyma się i udaje większą i bardziej niebezpieczną niż jest. Dokładnie tak samo jest ze Swiftem. Chce krzyczeć o swojej mocy, że będzie pierwsze ze świateł, że da emocji!

Bo liczy się wnętrze

Hop. W środku bardzo szybko się odnalazłem. Łapki dobrze pamiętają co gdzie było, co gdzie kliknąć. Od razu ucieszyła mnie 6 biegowa przekładnia manualna. Bardzo mi tego brakowalo w Hybrydzie, a przyzwyczajenie z prywatnego auta bardzo często daje o sobie znać w poszukiwaniu tego 6-ego biegu.

System multimedialny bez jakichkolwiek zmian, więc szybko sparowałem telefon, ustawiłem swoją nawigację, i w drogę. System Start/Stop tym razem trochę głośniejszy, bo w pełni tradycyjny, bez żadnych elektronicznych wynalazków. Suzuki chwali się sportową kierownicą, która to faktycznie bardzo fajnie leży w dłoniach. Wykonana ze skóry, dodatkowo obszyta czerwoną nicią…I miło wyprofilowana. Dodatkowo nie zapomniano o sterowaniu multimediami pod kciukiem. Ale ogromny minus za brak w aucie prasowym …podłokietnika. 1308 zł dopłaty do czegoś, gdzie mój łokieć od razu ucieka. Sporo.  Jak już przy kasie jesteśmy – auto otrzymałem w końcówce października, gdzie pogoda dość mocno się pogarszała. Nie było więc na standardowych 17”, ale na zimowej 16” feldze aluminiowej i oponie Yokohama rozmiaru 195/50/16. Mimo że to zdecydowanie jest wyższa półka jakościowa– wymagają sporej dopłaty – 6200 zł. Grzebiąc w konfiguratorze znalazłem pozycję „Karta SD do stacji multimedialnej” za 1105 zł. Gratuluję Suzuki, cenić uczycie się od Porsche. Miłą odmianą jest kamera cofania w standardzie. Naprawdę znacznie ułatwia manewry dzięki zamontowaniu dosłownie tuż nad zderzakiem. Z przodu jednak czujników i kamerki zabrakło. Obecny jest jednak czujnik „zderzenia” (system DSBS), który reaguje strasznie głośnym pikaniem jeśli np. wyprzedzi nas motocyklista zostawiając bardzo mało miejsca przed naszym nosem lub jeśli my zbyt późno depniemy w hamulec (choć jest i system wspomagania hamowania). Adaptacyjny tempomat również jest w cenie.

Poza elektronika warto wspomnieć  o dodatkach kolorystycznych. Każda wsiadająca osoba, czy to moja żona, czy znajomy fotograf – zwrócili uwagę na fajne czerwone wstawki. Tak, czerwone, do żółtego auta. Ktoś tu chciał zrobić interesujące wnętrze zapominając o malowaniu na zewnątrz…mała wtopa za brak zgrania tych barw. Co do pozostałych bajerów na pokładzie, jak i aspekty techniczno/pojemnościowe – odsyłam do mojej recenzji Swifta 1.2 o TUTAJ i kolegi redaktora Kacpra o Baleno . Na pocieszenie dodam, że bagażnik mieści dokładnie jedną hulajnogę. Więcej nie wejdzie. Peszek.

Komu w drogę, temu czas

Niestety w dniu odbioru auta byłem pod mocną presją czasu. Choć w tym wypadku raczej należy powiedzieć, że na szczęście. Poprzedni użytkownik osiągnął 7.8 l / 100 km na dystansie ok 500 km. Szybko to skasowałem, i koniecznie sprawdzić chciałem jak bardzo eko potrafię jeździć gdy się śpieszę. Odpowiedź jest krótka – nie potrafię. Bardzo szybko 10 l stało się wartością przed moimi oczami, więc zwyczajnie zmieniłem ekran na wyświetlaczu. Suzuki chwali się dodaniem zupełnie nowych funkcji. Porównując z hybrydą znalazłem dwie zmiany – zamiast informacji o ładowaniu akumulatora i jego ew „booście” jest aktualne doładowanie turbiny oraz wykres dostarczanej mocy i momentu obrotowego. 80% czasu jeździłem z tym pierwszym, nie tylko dla bajeru informującego kiedy turbina dmucha najmocniej, ale głównie dlatego, że znajdował się tam też wskaźnik aktualnej temperatury oleju. Temperatura wody widoczna jest obok obrotomierza. Bardzo przydatna rzecz, szczególnie w czasach gdzie odchodzi się od jakichkolwiek wskaźników.

Co do samych właściwości jezdnych jestem przyjemnie zaskoczony. Auto w pełni spełnia moje oczekiwania co do środka przemieszczania się z punktu A do C, zahaczając o B i E i K oraz ponownie E. Miło rusza spod świateł,  delikatnie wciskając w fotel, lecz dopiero gwałtowniejsze przyspieszanie ujawnia prawdziwe oblicze Sporta. Ale o nim dopiero na końcu.

Zawieszenie pracuje dość komfortowo, zdecydowanie bardziej niż bym się spodziewał, choć jest tu znaczna różnica między pracą w Sporcie, a zwykłym Swifcie. Auto reaguje na polecenia dość żwawo, a wygodna kierownica sprawia że chwyt jest mocny i pewny. Wyprzedzanie odbywa się bez nerwów. Niestety przy przekraczaniu pewnych prędkości, czuć wysoki środek ciężkości przy dość wąskim rozstawie osi, przez co auto przestaje być stabilne. Szczególnie mocno objawia się to na nierównych drogach i wyprzedzaniu bądź mijaniu TIR-ów. Wygłuszenie kabiny przy przekroczeniu 110 km/h też pozostawia wiele do życzenia, choć można by próbować usprawiedliwić tu auto „lepszym czuciem prędkości”. Niestety, uważam że wydając 80 tysięcy chciało by się przy każdej prędkości móc nie podnosić głosu przy rozmowie…

Widzę Cię, a Ty mnie

Wrócę jeszcze na chwilę do wyglądu autka.

Świetnie zaprojektowano wytłoczenia linii bocznych, w których ukryto klamki tylnych drzwi, kończące się spoilerem. „Karbonowe” progi dodające charakteru, agresywniejszy grill, czerwone wstawki wewnątrz.  Do tego fotele na wzór kubełkowych naprawdę świetnie trzymają dolne partie pleców. Z górnymi jest trochę problem jeśli ma się 175 cm i więcej, więc tak jak moja żona była zadowolona, tak ja już trochę mniej. Podobnie z zagłówkiem, gdzie brakowało go tak z dobrych 10 cm by mi nie przeszkadzał.

Wspomniałem też  już o naprawdę ładnej feldze, ale auto z charakterem poznaje się też po tym jak brzmi. No cóż…Swift nie brzmi, i to mimo prawdziwej podwójnej rury wydechowej. Niestety norma WLTP zabija brzmienie, a Euro 6 zobowiązuje. Na pocieszenie zostaje widok dwóch dość gęstych dymków po obu stronach auta we wstecznym lusterku na światłach. Jednak na pocieszenie fakt, że Suzuki nie idzie za obecnym trendem montowania 3-cylindrowych silników i mamy tu tradycyjną rzędową czwórkę. Przy silniku będąc muszę wspomnieć o spalaniu. Zrobiłem tym autem ok 600 km, na dystansie których kanarek spalił 5,8 l / 100 km. Deklarowane średnie mieszane – 5.6 l, tak więc bardzo blisko. Jeżdżąc eko w trasie idzie wyciągnąć ok 5.1 l. Niestety mały bak ogranicza zabawę do max 400-450 km.

Owca w wilczej skórze

W bajce to był wilk, prawda? Zły, groźny udający łagodną owieczkę. No to tu jest odwrotnie.

Swift jest napompowany, ale wydaje się że nie jest w stanie zaoferować zbyt wiele. Uturbiony silnik o pojemności 1.4 l generuje 140 KM (przy 5500 obr/min) i 230 Nm w zakresie 2500-3500 obrotów.  Przy masie własnej auta równiutko 1 tony (z zalanym do pełna 37 litrowym zbiornikiem)  nie miałem wygórowanych oczekiwań. Przyspieszenie 8.1 s też na papierze nie imponuje. Najnowsze Clio jednak, co prawda 10 koni słabsze, ma tylko 9 s deklarowane, przy tym samym momencie obrotowym. Ale waży 150 kg więcej. I tu objawia się prawdziwe „ja” Sporta, dzięki jego niskiej masie. On nie potrzebuje dużo mocy, trochę jak z filozofią „add lightness”.

Każdy z moich pasażerów został wbity w fotel. Od kumpla, przez mamę, jak i małżonkę. Bez najmniejszego problemu, głownie dzięki temu że nikt się tego nie spodziewał po tak małym autku. Przez to jaką otoczkę auto tworzy wokół tego jak wygląda, i jak chce jeździć, zdecydowanie przyjemnie się prowadzi. Mogłoby mieć system 4 kół skrętnych niczym Megane, zamiast belki skrętnej. Mógłby mieć szperę niczym Hyundai i30N. Mógłby mieć stały napęd 4×4 niczym Golf R który nie będzie wyrywał kierownicy z rąk. Ale niczego z tego nie potrzebuje, i nie czuje się przy tym gorszy. Przypomnę, że nawet z kołami na tą drugą porę roku, auto kosztuje poniżej 90 tysięcy złotych (startujemy od 79 900 PLN), więc znacznie poniżej pułapu któregokolwiek z wymienionych aut. Swift jest też mniejszy, raczej zestawiony z Clio, i20, Yarisem, lub Polo. I wciąż jest tańszy.

Całym kluczem zrozumienia sensu istnienia tego auta jest przestać myśleć o nim jako aucie sportowym, aspirującym do bycia Hot Hatchem. Te wszystkie kolorowe wstawki, dodatki sportowe…to są wyłącznie akcenty, nie mające niż wspólnego ze sportem. Trzeba sobie zakodować, że to jest coś Golf R-line, taki Suzuki Swift Sport-line  Gdy to stanie się jasne, widać wyraźnie o co chodziło Suzuki. I to im wyszło.

Kanarek chce pokazać, że jest szybszy od braci z pod znaku eSki. On fruwa prędzej, ma lepszą reakcję na gaz, ale wciąż jest małym kanarkiem, który doskonale czuje się w mieście. On swoim śpiewem chce wywołać dodatkowe emocje, wspomóc na duchu, a nie próbować wyrwać się na tor. Przy nazbyt żwawym pokonywaniu zakrętów od razu powie, że to nie jest jego żywioł. I to o czym wspominałem wcześniej, gwałtowna reakcja na gaz przy niskim biegu umie lekko szarpnąć kierownicą w rękach. To wszystko buduje otoczkę auta o lekko większej mocy, które ma dostarczyć przyjemności, emocji przy jeździe, a nie być zwyczajnym środkiem przemieszczania się. Suzuki zbudowało auto, do którego naprawdę nie chciałem oddawać kluczyków.

Auto do testów dostarczyło Suzuki Polska, dziękujemy!

Suzuki Swift Sport 1.4 BOOSTERJET 140KM 103KW

od 79 900 PLN
7.2

WYGLĄD

9.0/10

ZAWIESZENIE

7.0/10

DYNAMIKA

9.0/10

SILNIK

6.0/10

WYDECH

5.0/10

POZYCJA ZA KIEROWNICĄ

6.0/10

UŻYTKOWANIE

9.0/10

RADOŚĆ Z JAZDY

9.0/10

FEJM NA ULICY

5.0/10

+ Plusy

  • Prawdziwe rury wydechowe
  • Nadal mało pali
  • Dobre trzymanie boczne lędźwi
  • Android / Apple Car
  • Mała wygodna kierownica
  • Kamera parkowania radzi sobie w nocy
  • System keyless

- Minusy

  • Podłokietnik nie jest w standardzie
  • Głośny, ale nie z wydechu
  • System komend głosowych
  • Znacznie mniejsza paleta lakierów niż w wersji bazowej

Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *