Teksańczycy nie chcą dać o sobie zapomnieć. Mimo kolejnej porażki, ich SSC Tuatara udowodniła, że drzemie w niej spory potencjał.
Pamiętacie może sytuację, kiedy to przy okazji bicia rekordu prędkości samochodem SSC Tuatara zaliczono wtopę z błędami w pomiarze? Nie wykluczone, że obiło się wam to o uszy, bo cała ta sytuacja była mocno kontrowersyjna. Mimo wszystko zespołowi Jeroda Shelby trzeba oddać jedno – potrafili przyjąć porażkę na klatę. Przyznali się do winy i od razu zapowiedzieli kolejną próbę. Na nią z kolei obiecali zaprosić tych, którzy nagłośnili sprawę wiarygodności nagrania rekordowego przejazdu. W taki oto sposób na skrzynki mailowe Tima Burtona (znanego szerzej pod pseudonimem Shmee150) oraz duetu z Apex Nurburg, czyli Mishy Charoudnia oraz Roberta Mitchella trafiły zaproszenia na wydarzenie we Florydzie. Ze względu na pandemiczne okoliczności tylko ostatniemu z tej trójki udało się być na miejscu. Robert jako jedyna osoba z zewnątrz miała okazję przyglądać się całemu wydarzeniu, co postanowił podsumować w swoim nagraniu na YouTube.
Co by tu nie przedłużać, to od razu trzeba powiedzieć, że i tym razem się nie udało. SSC Tuatara ponownie nie pobiła rekordu prędkości. Przy drugim podejściu jednak nie wynikało to z błędów pomiarowych. Winnymi były bowiem problemy techniczne. Rekordowy przejazd zaplanowany został na niedzielę 13 grudnia. Na Florydę sprowadzono dokładnie ten sam egzemplarz, co ostatnio. Różnica polegała na tym, że za kierownicą zamiast Olivera Webba zasiadł właściciel tego konkretnego auta. Dzień przed biciem rekordu zaplanowano przejazdy zapoznawcze dla właściciela, który prawdopodobniej miał pewne doświadczenie wyścigowe. Plany te pokrzyżowała pogoda, przez co dzień ten spisany został na straty. Następnego dnia jednak pojazd miał ogromne problemy z nagrzewaniem przy próbach rozpędzenia się do 300 mil na godzinę (482,7 km/h).
Ucząc się na błędach, SSC Tuatara została napakowana całą masą czujników i systemów GPS. Na swoim nagraniu Mitchell przyznał, że zaproszono nawet personel z Racelogic, których dwa przyrządy miernicze znalazły się na pokładzie. Mimo wszystko wszystkie te kable i przyrządy sprawiły, że pokrywa silnika miała problem z domknięciem. To z kolei wywołało prawdziwą lawinę zdarzeń. Odłączyły się czujniki temperatury, przez co silnik zaczął się jeszcze mocniej przegrzewać. Wyższe temperatury doprowadziły natomiast do awarii dwóch świec i ostatecznie pokrzyżowały plany na dalsze jazdy.
Mimo wszystko w samochodzie drzemać ma ogromny potencjał. Na wspomnianym ostatnim przejeździe, kiedy doszło do awarii samochód rozpędzić się miał do najwyższej prędkości tego dnia. Wyniosła ona 251,2 mil na godzinę, czyli około 404,18 km/h. Warto wspomnieć, że przejazd ten miał być jedynie jednym z jazd rozgrzewkowych. A to z kolei oznacza dwie rzeczy – nie wykorzystano pełnego doładowania turbin, a pojazd pokonywał jedynie dystans połowy pasa startowego. Biorąc pod uwagę fakt, że przy przegrzewającym się silniku na skręconych turbinach i jedynie sześciu sprawnych cylindrach przekroczyli barierę 400 km/h, wciąż robi to kolosalne wrażenie.
Choć bez wątpienia drugi przejazd ponownie zakończył się ogólną porażką, tak można wyciągnąć z niego masę pozytywów. Jerod Shelby nie kłamał i zaprosił „wrogów”, którzy napiętnowali jego pierwszą porażkę. Firma wyciągnęła wnioski i w końcu ogarnęła ekipę od przyrządów pomiarowych, którzy mogli w pełni potwierdzić wyniki. Sam SSC Tuatara z kolei ma ogromny potencjał i tego po prostu nie da się zaprzeczyć. Po tym wszystkim pozostaje nam jedynie czekać na kolejną próbę i liczyć, że tym razem wszystko obejdzie się bez większych problemów.
Foto. Robert Mitchell
Miłośnik motoryzacji i motorsportu. Staram się cieszyć pasją na różne sposoby – od dziennikarstwa, przez amatorską rywalizację na torze, po konstruowanie bolidów w ramach AGH Racing – zespołu Formuły Student.