Założyciel | Redaktor naczelny Pasjonat motoryzacji i marketingu - wielu mówi, że urodził się z benzyną we krwi, lecz lekarze wciąż mają wątpliwości jak to możliwe.

Czy zmiany wprowadzane przez Unię Europejską idą w dobrym kierunku i nie cofają naszego rozwoju? Mam pewne wątpliwości…

Rocznie w Polsce w 32 tysiącach wypadków ginie około 3 000 osób i 40 000 zostaje rannych. W Unii Europejskiej jest to już ponad 25 tysięcy zabitych w ciągu roku, a nasz kraj zajmuje w rankingu najmniejszej liczby wypadków niechlubne końcowe miejsca. Do tego dochodzi ponad 400 000 kolizji i otrzymujemy statystyczny podgląd na sytuację. Same liczby nie za wiele nam mówią, gdyż ciężko sobie je wyobrazić. 40 000 osób może mieszkać w średniej wielkości mieście, a 3 000 to liczba mieszkańców jednej z jego dzielnic. Wyobraźmy sobie teraz, że wszyscy ci mieszkańcy zostają ranni, a cała dzielnica ginie. Jest to odczuwalne? Oczywiście, że tak, bo mówimy o ludzkim życiu. Zatem co zrobić, aby zmniejszyć te dane jeszcze bardziej? To pytanie zadają sobie od lat politycy zasiadający w Parlamencie Europejskim i wprowadzają nowe obowiązkowe wyposażenie do samochodów, które ma poprawić nasze bezpieczeństwo. Jednak czy to tak naprawdę pomaga i jakie systemy wprowadzone na listę standardowego wyposażenia mogą faktycznie wpłynąć na liczbę wypadków? Zastanówmy się w ogóle czy problem są samochody, a może kierowcy siedzący za kierownicą.

Nie da się ukryć faktu, że władzę nad pojazdem ma człowiek i to on nad nim panuje i za niego odpowiada. Nowoczesne systemu bezpieczeństwa przejmują część naszych obowiązków i nas wyręczają, a my otrzymujemy przetworzoną informację zwrotną. Część z nich jest w stanie częściowo zapanować nad samochodem, gdy zostanie wykryte potencjalne niebezpieczeństwo. Jednak zawsze ostateczny ruch należy do kierowcy. System monitorowania martwego pola to już standard w wielu samochodach i jest to jeden z najbardziej przydatnych systemów jakie możemy znaleźć na pokładzie auta. Mimo to nie ma go na liście standardowego wyposażenia, dlaczego? Aktywny tempomat z funkcją czytania znaków – podnosi zdecydowanie poziom podróżowania i pozwala łatwiej kontrolować ograniczenia prędkości. Również nie jest obowiązkowy. System wykrywania pieszych i rowerzystów – zapomnijcie, nie w najbliższym czasie. A co Unia chce wprowadzić? Odczytywanie znaków wraz z automatyczną blokadą prędkości do odczytanej wartości. Rozsądne posunięcie?

W teorii tak, gdyż najzwyczajniej w świecie nie będzie dało się przekroczyć prędkości, a to znacząco wpłynie na statystyki, wpływy z mandatów i oczywiście bezpieczeństwo, bo statystycznie to najczęstsza przyczyna zdarzeń drogowych. Jednak rzeczywistość może zweryfikować ten system bardzo szybko. Co z tego, że nie będziemy mogli szybko jechać jeśli większość kierowców nie potrafi prowadzić samochodu przy przepisowej prędkości. Kluczowym elementem w całej tej układance są umiejętności osób zasiadających za kierownicom. Dlaczego więc Unia Europejska zamiast pakować do samochodów kolejne systemy ograniczające ich możliwości nie zainwestuje w szkolenia kierowców zawarte w kursie na prawo jazdy lub ten później jako element doszkalający? Nikt nie gwarantuje, że wpłynie to w 100% na poprawę bezpieczeństwa, ale w przypadku wprowadzania każdego nowego systemu istnieje ryzyko niepowodzenia.

Jeśli jesteśmy już przy temacie Unii Europejskiej to warto poruszyć kwestię “norm emisji spalin”, choć to temat na osobną książkę albo i trzy. Właśnie mamy idealny przykład zabicia motoryzacji przez wprowadzanie zbyt rygorystycznych przepisów. Mowa o Infiniti, czyli marce luksusowych samochodów należącej do Nissana, która do 2020 roku zniknie całkowicie z rynku europejskiego. Powód? Nie opłaca się. Sprzedaż nie jest wystarczająca, a wprowadzane od przyszłego roku przepisy wymagają kosztów, które nie zostaną spłacone w wystarczająco szybkim czasie. W Polsce sytuacja jest w trakcie “negocjacji”, gdyż jesteśmy na pograniczu zachodnio-europejskim, a to właśnie stamtąd wycofuje się firma i w dodatku uzyskujemy wysokie wyniki sprzedaży w porównaniu z innymi krajami. Europa tak na prawdę sama ogranicza się przychodów z tytułu cła, podatków i innych należności wpłacanych do budżetu, a problemu zanieczyszczenia nie rozwiązuje. Po co to wszystko? Poza tym, że najwięcej zarobi na tym Ameryka, bo tam opłaca się inwestować w SUVy z dużymi silnikami to nie wiadomo po co takie rzeczy patrząc racjonalnie. Smog był, jest i będzie, bo źródło istnieje dalej, a wprowadzanie elektryków np. w Polsce, gdzie zasilane są prądem z elektrowni węglowych jest hipokryzją i absurdem.

Nadzieja na poprawę sytuacji w zakresie przepisów istnieje tylko w przypadku wymiany rządzących na całkowicie nowych ludzi, jednak nie zapowiada się na takie zmiany. Wobec tego jesteśmy skazani na ograniczanie nam kontaktu z zabijaną motoryzacją i jazdę elektrykami, które przez pochodzenie prądu zatruwają jeszcze bardziej środowisko. Logika Unii Europejskiej polega na tym, że nie inwestuje wystarczających środków w infrastrukturę, która pozwoliłaby na wprowadzenie zmian umożliwiających szybkie i skuteczne przeprowadzenie “elektrycznej rewolucji”. Oczywiście, widać postęp w tym zakresie, ale zanim uzyskamy zadowalające efekty miną długie lata, a firm, które pójdą śladem Infiniti będzie więcej. Może wydawać się, że to nic wielkiego. Przecież to tylko jedna firma, ale dla ludzi, którzy pracują w fabryce w Wielkiej Brytanii jest to spory kłopot, gdyż tracą pracę tylko dlatego, że kilku polityków podniosło rękę za przegłosowaniem ustawy. Ot taka niesprawiedliwość świata. Dodajmy do tego Brexit i idące za tym duże prawdopodobieństwo zamknięcia kilku następnych fabryk zajmujących się produkcją samochodów, a na rynku zapanuje chaos. To są te zmiany na lepsze.

Oczywiście nie mówię, że elektryki to zło, a jedyny porządny silnik to Diesel 1.9 TDI albo 6-litrowe V12. Nic z tych rzeczy, ale mam wrażenie, że przez nieudane przepisy i restrykcje cofamy się w rozwoju zamiast iść na przód. Choć zawsze będę fanem V8 i jego pięknego dźwięku to elektryki traktuję jako coś nowego wartego uwagi, a nie jako dodatek i mało interesujący produkt. Zastanawia mnie jak będzie wyglądać motoryzacja za 10 – 20 lat, kiedy to nasze dzieci będą wychowywać się i poznawać motoryzacyjny świat zaczynając od elektryków. Ciekawe co wtedy będzie najbardziej się liczyć? Wielkość baterii czy jak najcichszy przejazd przy 70 km/h poza terenem zabudowanym oczywiście. W końcu konkursu na najgłośniejszy wydech na zlocie nie zobaczymy, więc trzeba będzie znaleźć sobie inne zajęcie.

Foto. materiały prasowe producentów

Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *