Miłośnik motoryzacji i motorsportu. Staram się cieszyć pasją na różne sposoby - od dziennikarstwa, przez amatorską rywalizację na torze, po konstruowanie bolidów w ramach AGH Racing - zespołu Formuły Student.

Mirai to pojazd wodorowy, który dotychczas nie był szczególnie znany, a jego popularność można ocenić jako “prawie wcale”. Teraz jednak zrobiło się gorąco

Nie będę się z tym krył. Od zawsze byłem krytycznie nastawiony do samochodów elektrycznych, a większą sympatią darzyłem samochody z napędem wodorowym. I o ile nie będę się tutaj nad tym rozwodzić (choć może kiedyś w osobnym felietonie), tak teraz chciałbym poruszyć temat zaprezentowanego wczoraj samochodu, przez który w mediach zawrzało. Chodzi oczywiście o drugą generację Toyoty Mirai.

Jeśli wcześniej nie słyszeliście o Mirai, to już po krótce tłumaczę. Historia tego modelu zaczęła się już w 1992, kiedy Toyota zaczęła pracę nad technologią FCV, co jest skrótem od Fuel Cell Vehicle, czyli pojazdów napędzanych ogniwami wodorowymi, wytwarzającymi prąd, który następnie napędza silniki elektryczne. Przez ponad 20 lat Toyota cały czas rozwijała tę technologię, stworzyła masę prototypów, aż w końcu w 2014 światło dzienne ujrzał ich pierwszy masowo produkowany wodorowy pojazd, czyli Mirai pierwszej generacji. A ten przyjął się średnio głównie przez fakt, jak bardzo niszowa dalej jest ta technologia. Stacji ładowania na całym świecie jest ledwie kilkaset, a w Polsce z tego co mi wiadomo takich stacji można policzyć na palcach obu rąk. No nie ciekawie. Do tego jeśli dodamy fakt, że wóz swoimi proporcjami przypomina Toyotę Prius, to zapewne niewielu taki pojazd pociągnie.

Ale pomimo średniego sukcesu pierwszego pojazdu, Toyota jakiś czas temu zapowiedziała, że jeszcze nie czas na zabicie tego konceptu i powstanie druga generacja, która została zaprezentowana wczoraj. I co tu dużo mówić, już zrobiła sobą furorę.

To co najbardziej rzuca się w oczy to to, że nowe Mirai z wyglądu nie ma niemal nic wspólnego z poprzednią generacją. O ile poprzednik wyglądał Priuso-podobnie, tak w tym przypadku dzięki zmianie platformy mamy do czynienia z pojazdem, którego ciężko się wstydzić. Mirai „wydoroślało” i z eko-ciekawostki jaką była pierwsza generacja stało się pełnoprawną wodorową limuzyną. I nie wiem jak wam, ale mi od razu to auto skojarzyło się z… Teslą Model S. Tak. Bo podobnie jak lata temu, kiedy samochody elektryczne po ludzku nie wyglądały i stanowiły jedynie ciekawostkę, tak kiedy na scenę wszedł sam Elon Musk ze swoim nowym modelem niewielkiej jeszcze wtedy firmy, tak w mediach od razu zawrzało, a pojazd ten wyznaczył trend, którym obecnie prowadzi się wiele znaczących koncernów. Bo świat w końcu dostał samochód elektryczny z prawdziwego zdarzenia, który nie tylko wygląda, ale i jeździ świetnie, przez co nikt by się go nie powstydził.

A teraz? Kiedy poprzednie samochody wodorowe wyglądały właśnie jak eko-ciekawostki, tak teraz Toyota wchodzi na scenę ze swoim nowym, genialnie wyglądającym modelem. Brzmi znajomo? Miejmy nadzieję że dalsze losy potoczą się równie dobrze co w przypadku Tesli, bo według mnie technologia ta jest tego warta.

O ile nie znamy pełnych danych technicznych pojazdu, to Toyota już pochwaliła się, że udało im się zwiększyć zasięg o 30% względem poprzedniej generacji, co powinno przekładać się na około 400 mil zasięgu. Ale pamiętajcie, tankowanie wodoru nie zajmuje tyle co obecnie ładowanie baterii i jest to jedynie niewiele dłuższa czynność od tradycyjnego zalewania paliwa, co na pewno przekona osoby z wątpliwościami do „tradycyjnych” akumulatorów. Jednakże jeśli chodzi o parametry silników, ich moc i tym podobne, to na nie Toyota każe nam poczekać aż na Tokyo Motor Show, które odbędzie się jeszcze w tym miesiącu.

Zmiana platformy na TNGA wymusiła również pewną zmianę konstrukcyjną, która może zadowolić fanów aut z charakterem. O w poprzedniej generacji moc została przekazywana na przednią oś, tak tutaj mamy do czynienia napędem czysto na tył. I właśnie dzięki niemu nowe Mirai jest dłuższe, szersze, niższe, a przede wszystkim wygląda o niebo lepiej.

Nowe Mirai nie tylko dobrze wygląda zewnątrz, ale i wewnątrz. A wszędobylska skóra, duże fotele i tunel środkowy, 14-głośnikowy system audio od JBL oraz spory, 12,3 calowy ekran dotykowy sprawiają, że idealnie nadawałby się na noszenie logotypów Lexusa. Nawet ogromny przedni grill (związany właśnie z wymaganiami ogniw wodorowych) czy standardowe 20-calowe felgi idealnie by pasowały do gamy modelowej marki premium tego koncernu.

Nie będę ukrywał, że Toyota tym modelem utwierdziła moje zdanie o samochodach wodorowych jako przyszłości motoryzacji. Dostarczyła tego, czego auta z tym napędem potrzebowały: modelu który przyciągnie nie tylko technologią, ale i jakością czy wyglądem. Miejmy nadzieję że nowe Mirai będzie podobnym wzorem auta wodorowego, jakim kiedyś dla elektryków była Tesla, a sam pojazd zainspiruje inne marki do inwestycji i rozwój tej technologii.

Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *