Od Grand Prix Abu Zabi minęło już prawie trzy tygodnie, a ja dalej pamiętam każdy moment tego wyścigu. Kiedy wydawało nam się, że więcej emocji w tym sezonie być nie może, to nagle zobaczyliśmy Latifiego w barierach, a dalej to już wszyscy pamiętamy, co się zdarzyło. W tym roku mieliśmy walkę DOSŁOWNIE od pierwszego do ostatniego okrążenia sezonu. Takiego roku w historii F1 nie było! Owszem, ostatnie okrążenia i ich rozegranie przez sędziów było… kontrowersyjne. Jednak walka trwała przez około 1200 okrążeń i dopiero na ostatnim wiedzieliśmy, kto zostanie mistrzem świata. Verstappen i Hamilton zaserwowali nam pojedynek, który zasługuje na miano “instant classica”.

W tym tekście nie będę się skupiał na tym co działo się dookoła tego pojedynku – o docinkach ze strony szefów zespołu, o negocjacjach Hornera i Wolffa z FIA, o samych sędziach i ich decyzjach czy naginaniu do granic regulaminu przez Red Bulla i Mercedesa. To było tylko tło walki gladiatorów. Nic nie emocjonuje w sporcie tak bardzo, jak walka dwóch najlepszych. Dwaj samce alfa walczyły o prym w stadzie. Młodszy z nich – Max Verstappen – w końcu dorósł na tyle, aby zdetronizować starego wilka – Lewisa Hamiltona. Był to pojedynek niesamowicie wyczerpujący emocjonalnie dla wszystkich – kierowców, zespołów i kibiców. To starcie zapisze zapisze wielkimi literami w historii F1, być może największymi od czasu Ayrtona Senny i Alaina Prosta. Chciałbym uargumentować swoją tezę z tytułu w dalszej części tekstu.

Kilka faktów o tym sezonie

Ten sezon był niesamowity z naprawdę wielu względów. Oboje pretendenci do tytułu wygrali 18 z 22 wyścigów tego sezonu. Oboje byli absolutnie poza zasięgiem innych. Przez cały sezon z małymi wyjątkami trzymali bardzo równy poziom, mimo iż to był najdłuższy sezon F1 w historii. Nawet na jego końcu potrafili oboje wykrzesać z siebie coś ekstra. Oboje prowadzili przez ponad 3/4 okrążeń tego sezonu. Max zdobył 18, a Lewis 17 podiów w tym sezonie. Verstappen pobił rekord liczby podiów, choć w tym bardzo pomógł rekordowo długi kalendarz. Lewis z kolei już w ósmym sezonie z rzędu wygrał co najmniej osiem wyścigów w jednym roku. Panowie osiągnęli poziom o którym Vettel, Raikkonen, Button i wielu innych mistrzów mogliby tylko pomarzyć.

Poza tym aż w 10 z 22 wyścigów (Bahrajn, Imola, Hiszpania, Francja, Wielka Brytania, Włochy, USA, Brazylia, Arabia Saudyjska, Abu Zabi) walczyli ze sobą bezpośrednio na torze. Czyli w prawie co drugim (!) wyścigu. Byliśmy wręcz rozpieszczani pojedynkami o zwycięstwo między nimi. Owszem, mieliśmy sezony, gdzie walka o tytuł była równie bliska. Wszystko rozgrywało się o dwa, jeden, a nawet o pół punktu, jak w 1984 między Laudą a Prostem. Końcowa przewaga Verstappena nad Hamiltonem wyniosła przecież osiem punktów. Jednak wiemy, jak było blisko na przestrzeni całego sezonu.

Liczby to nie wszystko

Liczby nie oddadzą wszystkiego. Chciałbym zwrócić uwagę jeszcze na to, jak Hamilton i Verstappen walczyli ze sobą koło w koło. Oni nie ustępowali w walce dosłownie ani na centymetr. Warto zobaczyć powtórki ze startu wyścigu na Silverstone i Austin oraz z walki na późniejszym etapie w Arabii Saudyjskiej, Brazylii i Abu Zabi. Oni jechali 300 na godzinę jadąc od siebie 2-3 cm! Spróbujcie choć przez chwilę tak jechać z prędkością 50 na godzinę – nie dacie rady dłużej niż dwie sekundy. Wcześniej w historii F1 kierowcy bardzo, bardzo rzadko jechali tak blisko siebie lub w takich sytuacjach po prostu się zderzali. A tutaj zderzyli się ze sobą mocno tylko dwa razy – to i tak mało, jak na tą temperaturę walki.

Obaj naciskali absolutnie do granic możliwości siebie i własne maszyny. Zupełnie zdominowali swoich partnerów z zespołu. Niesamowite było również, jak Hamilton jeździł podczas czterech ostatnich rund. Miał absolutnie kosmiczne tempo wyścigowe i nikt ani nic nie stanęło mu na drodze, dopóki o wyścigu nie zaczął decydować Michael Masi… Jednak na przestrzeni sezonu Lewisowi zdarzały się błędy, które wcześniej nie miały miejsca. Jego wizerunek bezbłędnego mistrza nieco ucierpiał. Max też nie ustrzegł błędów, ale myślę, że 99% kierowców na ich miejscu popełniłoby więcej błędów niż oni. A jak na tym tle wypadają inne sezony?

Wspaniałe walki o tytuł – 2012, 2008, 1994 i nie tylko

To były też sezony, w których mieliśmy bardzo, ale to bardzo emocjonujący bój o tytuł do ostatniego wyścigu. W 2008 i 1994 o tytule zadecydował jeden punkt, w 2012 trzy. Jeden punkt decydował także o tytule w 1998 i 2007. Ja jednak biorę pod uwagę te sezony, gdzie do końca walczą dwaj zawodnicy. Gdy walczy o tytuł więcej zawodników, to jednak temperatura walki jest trochę niższa, ponieważ starcie dwóch jest zwykle najostrzejsze i kibice najbardziej zapamiętują właśnie takie pojedynki. Spójrzmy na te sezony okiem statystyka.

Ponieważ przed 2010 był zupełnie inny system punktacji, ciężko jest porównywać oczka, jakie zawodnicy zdobyli przed tym rokiem i po. Różna była także długość kalendarza, więc niektóre statystyki mogą być tu mylne. Chciałbym tu przedstawić kilka procentowych danych. Na początku chciałbym tu powiedzieć o procencie punktów zdobytych przez zawodnika, który był pierwszy z “reszty” w stosunku do mistrza w danym sezonie – czyli, że np. w tym sezonie Bottas zdobył 57% punktów Verstappena. W kolejnych sezonach przedstawia się to następująco:

  • 2021 – 57% (1.Verstappen, 3.Bottas)
  • 2016 – 66% (1.Rosberg, 3.Riccardo)
  • 2012 – 73% (1.Vettel, 3.Raikkonen)
  • 2008 – 75% (1.Hamilton, 3.Raikkonen)
  • 2005 – 46% (1.Alonso, 3.Schumacher
  • 1998 – 56% (1. Hakkinen, 3. Coulthard)
  • 1997 – 52% ( 1.Villeneuve, 3.Frentzen)
  • 1994 – 45% ( 1.Hill , 3.Berger)

Z tej statystyki widzimy, iż w latach 2005, 1997 i 1994 mistrzowie bardziej odjechali od reszty niż w 2021 roku. Odrzuciłbym tu jednak sezon 2005, ponieważ tam pojedynek o tytuł zakończył się na dwa wyścigi przed końcem roku. Jednak chciałbym przedstawić tu kolejną statystykę. Tym razem procent liczby wyścigów z całego sezonu, gdzie oboje pretendenci do tytułu byli na pierwszych dwóch miejscach w wyścigu:

  • 1998 – 19% (3/16) – Hakkinen i Schumacher
  • 1997 – 12,5% (2/16) – Villeneuve, Schumacher
  • 1994 – 44% (7/16) – Hill, Schumacher
  • 2021 – 64% (14/22 )- Verstappen, Hamilton

Po tej statystyce już widać, iż Hamilton i Verstappen z niezwykłą regularnością dojeżdżali na pierwszym i drugim miejscu. Owszem, auta 20 lat temu były bardziej awaryjne, ale to nie były lata 70. czy 80., gdzie awaria lidera lub wicelidera była nierzadkim widokiem. Jednak z drugiej strony w tym roku trudniej było utrzymać taką regularność ze strony kierowców oraz bezawaryjność po stronie zespołów. Jeszcze tylko dodam, iż Hamilton i Verstappen aż w dziesięciu wyścigach walczyli w koło i tylko dwa razy poważnie ze sobą się zderzyli. W innych sezonach takie pojedynki zdarzały się dwa, trzy razy na sezon, a prawie każda walka jest już “klasyczną, legendarną”. Mam wrażenie, iż w tym sezonie co trzeci wyścig mógłby spokojnie dostać miano “klasyka”.

Verstappen

A tak poza liczbami…

Teraz chciałbym powiedzieć o innych sezonach poza liczbami. O walce Schumachera i Hilla z 1994 roku trudno mówić, iż była to walka na bardzo wysokim poziomie. Przecież w ostatnim wyścigu Schumacher wywiózł Hilla w bandy i w ten sposób zdobył swój pierwszy z siedmiu tytułów. Walka między nimi była bardzo wyrównana, ale zakończenie tego sezonu nie było do końca zgodne z duchem sportu. Czy w 2021 było? Tym bardziej nie, ale przynajmniej sami zawodnicy rozwiązali sprawę na torze czysto, a nie tak, jak niemiecki kierowca.

W 1997 roku Schumacher został w końcu zdyskwalifikowany z wyników z tego sezonu. Przyczyniła się do tego szczególnie pamiętna kraksa z Jerez między pretendentami do tytułu. Schumacher wcześniej też grał nieczysto, a sytuacja z Hiszpanii przelała czarę goryczy. Mieliśmy kilka emocjonujących pojedynków – jak chociażby z Grand Prix Brazylii czy Belgii. Jednak Grand Prix Europy i manewr Michaela na zawsze zostanie zapamiętany jako jeden z najmniej sportowych w całej historii F1.

Jeżeli myślicie, iż w tym sezonie Hamilton i Verstappen walczyli nieczysto, to nie oglądaliście młodego Schumachera czy Senny. Tam to były celowe kolizje i często bardzo nieczyste zagrania z ich strony. W porównaniu do tych pojedynków, Verstappen i Hamilton grzecznie zachowywali się na torze. Niesamowity był także pojedynek z 2006 roku między Alonso i Schumacherem. Owszem, na papierze tak bardzo nie odjechali reszcie stawki, ale rywalizowali oboje na bardzo wysokim poziomie. Ich pojedynki z wyścigów z Bahrajnu czy z Turcji były niesamowite. Jednak tych walk było zdecydowani mniej niż w 2021.

Schumacher vs Hakkinen

Zastanawiałem się, czy jednak może pojedynek Schumachera z Hakkinenem nie był jeszcze większy. Oni oboje jeździli w latach 1998, 1999 i 2000 na kosmicznym poziomie. Bardzo odjechali reszcie stawki. Starć między nimi było mniej, ale w tych czasach walki koło w koło ogólnie było mniej. To jednak nie znaczy, że na wyścigach “wiało nudą” – wręcz przeciwnie – trzymały one w niesamowitym napięciu. Pamiętamy chociażby walkę Fina i Niemca z Grand Prix Austrii 1998, a może i przede wszystkim z Grand Prix Belgii z 2000. To były epickie pojedynki. W końcu to Hakkinen jest uznawany za największego rywala czerwonego barona, a nie Fernando Alonso czy Damon Hill. Jednak moim zdaniem oboje kierowcy nie walczyli o tytuł tak zaciekle. ich pojedynki koło w koło nie były tak bliskie, jak to miało miejsce w tym roku. Wielki dla nich szacunek, ale to Hamilton i Verstappen wspięli się według mnie o krok wyżej.

Podsumowanie

Oczywiście dopiero po kilku latach tak naprawdę będziemy mogli przyrównać ten pojedynek do innych wielkich walk o tytuł. Do pełnej i obiektywnej oceny potrzebna nam jest pewna perspektywa czasowa. Jednak mimo wszystko uważam, iż właśnie ten sezon i pojedynek między Lewisem Hamiltonem a Maxem Verstappenem stał na absolutnie najwyższym poziomie. To była czysta przyjemność widzieć ich rywalizację. Dostarczyli bardzo, bardzo wielu niezapomnianych emocji. Z pewnością obaj już zapisali się wielkimi literami na kartach historii Formuły 1. Mimo tak wielkich emocji na koniec popatrzyli sobie w oczy. Przybili “sztamę”. Nawet chwilę porozmawiali. Mam nadzieję, iż oboje dalej utrzymają ten poziom i dalej będą nas cieszyć swoją fantastyczną sportową walką, bo chyba w sporcie przede wszystkim właśnie o to chodzi.

Foto: Red Bull Content Pool

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *