Valentino Rossi nie ma jeszcze pewnego miejsca na sezon 2021. Czy „Doktor” jest w stanie znaleźć miejsce w stawce, czy jednak to czas na pożegnanie z ikoną?
Valentino Rossi pojawił się na światowej scenie motocyklowej w 1996 roku podczas GP Malezji na torze Shah Alam Circuit. W klasie 125cc zajął bardzo dobre szóste miejsce. Ocierał się nawet o podia w wyścigach w Hiszpanii oraz we Włoszech. W końcu udało się zgarnąć miejsce trzecie na torze A1-Ring, znanym nam teraz jako Red Bull Ring. Weekend później też doczekał się swojego pierwszego zwycięstwa na torze w czeskim Brnie. W 1997 roku zgarnął pierwszy tytuł mistrzowski w kategorii 125cc. Dwa lata później wygrał klasyfikację generalną w 250cc, a roku kolejnym bił się już o mistrzostwo w kategorii królewskiej na fabrycznym motocyklu Hondy. Od 2000 roku zaczęła się dziać magia „Doktora”, bo nieczęsto spotyka się kogoś, kto w swoim debiutanckim sezonie walczy o tytuł mistrzowski.
Ostatecznie Włoch przegrał jedynie z Kennym Robertsem Jr., ale początek tego roku dla Vale nie zapowiadał się tak dobrze. Dwa nieukończone wyścigi z rzędu w RPA i Malezji, a po swój pierwszy triumf w sezonie musiał przylecieć na Donington Park. Kolejne lata w Hondzie były na tyle owocne, że Rossi był nie do zatrzymania i sięgał po tytuły jak po banana z lodówki. W 2002 roku pokazał swoją klasę – jego najniższa pozycja na mecie w tamtym sezonie to P2. Jedenaście razy był pierwszy, a tylko cztery stanął na drugim stopniu. Miał tylko jedną gafę w Brnie, poza tym wszystko szło jak po sznurku.
W 2004 roku nadszedł czas na zmianę motocykla, którym była Yamaha i nawet tutaj dołożył kolejne dwa mistrzostwa, a w sumie miał ich już siedem. Rok 2006 nie był dla motocyklisty udany, bo skończył go na drugim stopniu podium. Początek sezonu nie ułożył się dla niego zbyt dobrze, bo zajął dopiero czternaste miejsce po wypadku z Toni Eliasem. Potem przyszło zwycięstwo w Katarze i finisz tuż za podium w Turcji. Chiny i Francja to były rundy do zapomnienia, bo na torze w Szanghaju część ogumienia uderzyła w przedni błotnik motocykla, co spowodowało wywrotkę, a w Le Mans musiał wycofać się przez problemy techniczne, które dręczyły Włocha przez cały sezon. Kolejne rundy napawały optymizmem, lecz ten optymizm długo nie potrwał – podczas GP USA „Doktora” spotkały kolejne problemy techniczne jego Yamahy.
Od Czech do Portugalii nie schodził z podium i szansa na mistrza wciąż była spora. Wystarczyło dojechać w pierwszej dwójce w ostatnim wyścigu, żeby zgarnąć ósmy tytuł. Zgarnął Pole Position, a jego rywal Nicky Hayden był dopiero piąty. Start był jak, to sam określił, okraszony głupim błędem, przez co spadł na siódme miejsce. Potem wydarzył się najczarniejszy dla niego scenariusz. Na piątym okrążeniu stracił przód i wywrócił się, zaprzepaszczając jakiekolwiek szanse tytuł. Wyścig określił jako katastrofę, ale później pogratulował Haydenowi.
W 2007 Yamaha zrobiła fundamentalne błędy w budowie motocykla i nie przełożyło się to rzecz jasna na dobre rezultaty. Cztery zwycięstwa dały mu tylko albo i aż trzecie miejsce na koniec sezonu. Dwa kolejne lata były owocne dla „Doktora”, który dołożył kolejne tytuły, a sumie było ich już dziewięć. Początek niedawnej dekady miał mocny i było widać, że wciąż ma pazur. Niestety – do momentu. W drugim treningu na torze Mugello doszło do koszmarnego wypadku, w którym uczestniczył zawodnik z numerem 46. Badania wykazały, że doszło do poważnego złamania prawego piszczela, co skutkowało wymuszoną przerwą od ścigania. Ominęły go aż cztery wyścigi i było już jasne, że szanse na dziesiąty tytuł były bardzo, ale to bardzo minimalne. Po powrocie na GP Czech w każdym wyścigu meldował się w „żelaznej szóstce”, a w niej znajdowali się zawodnicy fabrycznych zespołów Hondy, Ducati i Yamahy. Tytuł zgarnął Jorge Lorenzo, a Vale na koniec sezonu był trzeci.
Był też epizod w barwach fabrycznego Ducati, ale sam Valentino chyba nie chce o tym wspominać. Na trzydzieści sześć wyścigów miał… trzy podia. Przez dwa lata tylko trzy razy stanąć na podium – to tylko podsumowuje, jak słabym motocyklem było w tamtych czasach Ducati. Doktorek szybko się rozmyślił i wrócił do domu, jakim była dla niego Yamaha, ale od 2013 dominował tylko jeden młodzieniaszek, znany jako Marc Marquez.
Wyjątkiem był sezon 2015, bo to Jorge Lorenzo i Vale grali główne skrzypce. Dominator ostatnich dwóch lat, czyli Marc Marquez, popełniał od groma błędów i wpychał w niepotrzebne pojedynki, takie jak podczas GP Malezji. Marquez już wtedy pożegnał się z tytułem, ale wciąż walczył o jak najlepszy rezultat. To tam doszło do słynnej afery z kopniakiem od Valentino. Po wyścigu na Rossiego została nałożona kara startu z ostatniego pola na ostatnią rundę sezonu w Walencji. Vale dojechał czwarty, co i tak było genialnym rezultatem, ale to było na nic, bo tytuł przygarnął Jorge Lorenzo. W 2016 miał jeszcze szansę na tytuł, lecz popełniał zbyt wiele błędów. Sezony 2017, 2018 i 2019 nie należały do jego najlepszych lat, lecz o podia mógł normalnie walczyć.
Kluczowym momentem w jego karierze może być ten sezon, gdyż wiemy, że w fabrycznej Yamasze nie zasiądzie – jego miejsce zajmie Fabio Quartararo. Znalezienie miejsca w stawce będzie zależało od jego wyników podczas jakże dziwnego sezonu. Teoretycznie mówi się, że Włoch pochodzący z Tavullii ma podpisaną umowę z Petronasem SRT. Podczas wywiadu dla BT Sport Rossi przyznał jednak, że rozważa zakończenie kariery. Sport na jego odejściu na pewno straci sporą część fanów i nie trzeba tego ukrywać, bo Rossi nie jest legendą. On jest wręcz symbolem i ikoną tego sportu. Gdy przy stole zacznie się dyskusja na temat motocyklów, i padnie hasło MotoGP, ludzie myślą Rossi, „The Doctor”.
Osobiście uważam, że będzie to wielka strata, ale przychodzą już nowe generacje zawodników, więc przyszłość jest w ich rękach. Na wszystko przychodzi pora.
Foto. materiały archiwalne MotoGP
Comments