Po długiej przerwie znów wracam do regularnego pisania Fe1etonów. Tym razem będzie kilka słów o Red Bullu, Ferrari, Miami, a także o Amerykanach i ich stosunku do F1.

Ferrari znów krok za Red Bullem

Mur Ferrari w Miami przetrwał tylko 10 okrążeń. W ten weekend ekipa z Milton Keynes znów miała lepsze tempo od zespołu z Maranello. Max, gdy wyprzedził Charlesa, tylko budował swoją przewagę, a potem ją tylko kontrolował. Ustawienia z mniejszym dociskiem sprawdziły się tu lepiej, a silnik Ferrari nie jest wystarczająco mocny na prostych w porównaniu do austriackiego zespołu. Dodatkowo Red Bull dobrze zarządzał oponami. Nie było z tym żadnego problemu, na co liczyła Scuderia. Gdyby nie dwie awarie Maxa, to Holender miałby już 17 punktów przewagi nad Monakijczykiem w tabeli mistrzostw. Ferrari musi nadrabiać, mimo że to oni wciąż prowadzą w obu klasyfikacjach. Włoski zespół ma przywieźć spory pakiet poprawek na Grand Prix Hiszpanii, związany między innymi z mocą jednostki. Jeżeli to ma być “ten rok”, to Ferrari musi być bliżej “Byków”.

A Red Bull? To obecnie najszybsze auto w stawce. Mimo to Max podkreślał nie raz, iż bolid nie do końca mu odpowiada. Po wynikach jednak tego nie widać. Sergio Perez za to ma pecha w tym sezonie, ale prezentuje naprawdę dobry poziom. Takiego Meksykanina oczekiwał Red Bull. Teraz mogą jeszcze śmielej myśleć o obu tytułach mistrzowskich. Jednak problemem jest awaryjność. Za dużo mniejszych, większych awarii zdarza się temu zespołowi. Nie da się tak walczyć o mistrzostwo. Przypomina to sytuację Kimiego Raikkonena z początkowych jego lat w McLarenie, gdy jego bolid był równie mocny, co awaryjny. Jeszcze nikt w historii F1 nie wygrał tytułu z awaryjnym bolidem.

Miami

Mercedes ciągle jest nigdzie

Problem jest ten sam – o potencjale bolidu wszyscy wiedzą, ale jak przychodzi co do czego, to sukcesem jest 5. i 6. lokata. Oczywiście to nadal nie zadowala 8-krotnych mistrzów świata, ale w obecnych realiach to maksimum tego, co mogą zrobić w normalnych okolicznościach. W treningach oznaki bardzo dobrego tempa były. Zamiast 11. i 14. miejsca były P1 i P4. Jednak znów coś poszło nie tak. Ciągle jeszcze ciężko się do tego przyzwyczaić, ale dominacja Mercedesa dobiegła końca (nareszcie). Teraz zastanawiamy się nie ile Mercedes wygra wyścigów i na ile Grand Prix przed końcem zapewni sobie tytuł. W tym momencie myślimy, czy w ogóle wygra jakiekolwiek zawody. W tych warunkach Russell radzi sobie znacznie lepiej od Lewisa, co widać w tabeli kierowców. Młodszy z Brytyjczyków to obecny lider zespołu i nie wygląda na to, aby miało się to prędko zmienić. Pytanie, czy Mercedes przy dalszym, regularnym pokonywaniu Lewisa przez George’a uzna go jako lidera, czy nadal będą się skupiać bardziej na porażkach 7-krotnego mistrza świata.

A co słychać u reszty stawki F1?

Alfa Romeo była w tempie wyścigowym nieco wolniejsza od Mercedesa, ale gdyby nie błąd, to Bottas mógłby dowieźć kolejne 10 punktów. Chyba wszyscy zapomnieli, że może Valtteri nie jest tak dobry jak Hamilton, ale to nadal przyzwoity kierowca, który może i zdobędzie kilka podiów z Alfą Romeo. Zhou Guanyu znów miał pecha i stracił szanse na punkty, jednak Alfa funkcjonuje naprawdę bardzo dobrze i warto patrzeć uważnie na ten zespół – może jeszcze zaskoczyć.

Alpine w Miami miało przeciętne tempo. Ciężko było oczekiwać większych punktów niż te cztery, które zdobył Ocon. Alonso za to w Miami się “rozbrykał”. Jego manewry były zbyt agresywne. Fernando robi co może, ale ciągle nie może walczyć o wysokie lokaty. Pytanie, ile Hiszpan jeszcze pojeździ w F1, jeżeli ten stan rzeczy się utrzyma.

Aston Martin, Mclaren i Alpha Tauri zawiedli. To był dla nich weekend do zapomnienia, szczególnie dla pomarańczowych samochodów. Szkoda Vettela, bo być może zamiast jednego punktu, zespół z Silverstone mógłby wywieźć z Miami cztery. Ricciardo znów pojechał przeciętny wyścig. To Australijczykowi zdarza się ostatnio za często. Zespół z Faenzy nie miał szczęścia. Szczególnie Gasly, dla którego “kroił” się najlepszy wynik w tym sezonie, jednak znowu coś poszło nie tak.

Brawa dla Williamsa i Alexa Albona! Perfekcyjnie wykorzystują nadarzające się okazje i najsłabszym bolidem w stawce Taj zdobył już 3 punkty, co w tych okolicznościach jest pewnym sukcesem. Tego powinien się nauczyć Haas, który na razie jest dobry, ale raczej w marnowaniu szans na punkty. Mogli zdobyć podwójną zdobycz, a skończyło się bardzo nieszczęśliwie przez głupie błędy kierowców.

F1 Miami

Miami – udane czy nieudane Grand Prix F1?

Pierwszy wyścig w Miami był po prostu nudny. Okres po neutralizacji nieco urozmaicił nam ściganie, ale tylko w niewielkim stopniu. Żeby wyścigi w następnych latach zapewniały większe emocje liczę, iż zmienią się trzy rzeczy – Pirelli przywiezie miększe mieszanki, nawierzchnia toru będzie taka, jak na innych, europejskich torach (czy w USA naprawdę nie umieją robić asfaltu?), a sekcja zakrętów 14-16 będzie szybsza. Jednak w tym Grand Prix nie podobało mi się, ile rzeczy było zrobione na siłę. W samej charakterystyce toru kontrast między szybkimi a wolnymi sekcjami. Poza tym sztuczna marina, śmiesznie emfatyczna eskorta na podium i sztuczne pompowanie atmosfery przed oraz w trakcie weekendu. Jak by samo Grand Prix i fakt ścigania się dwudziestu najszybszych kierowców świata nie było wystarczająco ekscytujące. Liberty Media dokonało niemożliwego. Amerykanie naprawdę zainteresowali się F1, o czym świadczy zapotrzebowanie na bilety- ponad 270 tys. chętnych! Jednak przez to sztuczne pompowanie atmosfery Grand Prix i zwracanie dużej uwagi na aspekty niekoniecznie sportowe w mojej opinii Liberty Media nieco przeinacza królową sportów motorowych. Amerykanie nie przyjeżdżają na F1. Oni przybywają na trzydniowe show, gdzie główną atrakcją jest wyścig Formuły 1. Dla pieniędzy w kasie Liberty Media to dobrze, dla sportu – niekoniecznie.

Foto: Red Bull Content Pool, Daimler

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *